„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 3 - Pierwszy dzień

Edytuj post

Poranne promienie słoneczne przebijały się przez szybę jak strzały. Ronnie zbudzona ostrym światłem otworzyła zamglone oczy. Czuła się okropnie zmęczona. Przez całą noc nie mogła zażyć ani odrobiny snu. Dopiero po kilku godzinach liczenia owiec udało się jej odpłynąć. Podniosła się niechętnie z miękkiego materaca i zbudziła swojego towarzysza. 
-Długo spałem? Coś mnie ominęło? - Mała bestia przeciągnęła się delikatnie, a jego łuska lekko pobłyskiwała w słonecznym świetle. 
-Spałeś długo, a ominęło Cię niewiele. Przynajmniej tak mi się wydaje. - Próbowała rozczesać swoje skołtunione włosy. Plątanina czarnych kosmyków często doprowadzała ją do nerwicy jednak nie miała serca ich ściąć. 
-Może wdasz mnie w jakieś szczegóły? Wydajesz się spokojniejsza niż wczoraj. - Potrząsnął łebkiem, a drobinki kurzu dostały mu się do nozdrzy i kichnął odrobiną dymu.
-Tak, rozmyślałam długo w nocy. Pomyślałam, że nie mam innego wyboru jak po prostu to zaakceptować. - Stanęła przed lustrem i zawiązała krawat w barwach Slytherinu. - Nadal czuję się sfrustrowana, jednak narzekanie w niczym mi nie pomoże. Może jak to przeczekam wszystko samo się ułoży.
-Cieszę się, że z Tobą już lepiej. - Podszedł do niej, a Ronnie pogłaskała go po głowie.
-Posłuchałam po prostu Twojej rady. Gdyby Ciebie tu nie było to teraz szukaliby mnie Dementorzy z Azkabanu. - Narzuciła na plecy nową szatę z naszytym herbem domu i zieloną podszewką.
-Gotowa? - Zza parawanu wychyliła się Shirley, która wstała chwilę wcześniej. - Oooo! Jaki Ty jesteś słodki! - Zbliżyła się do zdezorientowanego jej zachowaniem Mephisto. - Wczoraj nie miałam okazji Cię zobaczyć bo byłeś zawinięty w płaszcz i szczerze mówiąc wydawało mi się, że będziesz obślizgły i brzydki, ale myliłam się. - Zaczęła go pieścić jak małe dziecko.
-Mephisto poznaj Shirley, naszą współlokatorkę. - Ronnie zaskoczyło zachowanie dziewczyny. Jeśli ktoś mógłby czerpać energię od ludzi to właśnie Shirley mogłaby być akumulatorem. Była o wiele bardziej energiczna i gadatliwa niż wczoraj.
-Przynajmniej jest wesoła. - Smok machał ogonem zadowolenie. - I umie obchodzić się ze stworzeniami.
-To jest właśnie dziwne. Wydawało mi się, że nie lubi gadów. - Przerwała pieszczotliwą zabawę i nakazała Mephisto ukryć się w szacie. Wzięła kilka potrzebnych rzeczy i obie opuściły pokój. Idąc razem na śniadanie Shirley opowiadała różne ciekawostki na temat Hogwartu. Na przykład dlaczego nie wolno wchodzić do zakazanego lasu lub czemu wstęp na trzecie piętro jest zabroniony. Wiele informacji było naprawdę ciekawych. Jednak kiedy padło pytanie o powód przeniesienia Ronnie skłamała, że nie mogła już wytrzymać w starej szkole i ubłagała dyrektorkę o przeniesienie. W końcu nie mogła powiedzieć prawdy. W międzyczasie wypuściła Mephistophelesa na dziedziniec, aby upolował sobie coś do jedzenia.
Wchodząc do Wielkiej Sali odnosiło się wrażenie, że jest jeszcze większa niż ostatnio. Tym razem sklepienie nie ukazywało żadnego widoku, jednak to nie odbierało pomieszczeniu uroku. Przy stole Gryfonów panowała radosna atmosfera. Aura ta była spowodowana żartobliwym i przyjaznym sposobem bycia dwóch chłopaków, tych samych, którzy na powitalnej kolacji robili swoim kolegom psikusy. Tym razem puszczali w powietrze zaczarowane figurki z papieru w wielu interesujących kształtach. Ich wyjątkowość polegała na tym, że na różne sposoby zmieniały swą postać. Jedne obracały się w popiół inne skraplały jak woda, a niektóre wzlatywały do góry i ślad po nich ginął jak po napełnionym helem balonie wypuszczonym z dłoni. Idąc za Shirley, która od razu podbiegła do swoich koleżanek z klasy Ronnie dostała  jedna papierową figurką w głowę, która zaplątała się w jej długie czarne włosy. 
-Masz coś we włosach. - Podeszli do niej dwaj chłopcy o identycznym wyglądzie. Wyjęła papierową jaskółkę, która w dłoniach zamieniła się w ciecz.
-Ciekawe, pierwszy raz spotykam się z czymś takim. - Nie ukrywała, że naprawdę jej się to spodobało. 
-Magiczne origami stało się ostatnio bardzo popularne. - Powiedział jeden z nich.
-Jest bardzo relaksujące. - Dodał drugi. 
-Do tego można komuś zrobić psikusa. - Razem wskazali na Nevilla Longbottoma schludnie ostrzyżonego chłopca z lekko wysuniętą szczęką, któremu dwa żurawie zamieniły się w dym tuż przed twarzą przez co biedak zaczął głośno kasłać. 
-Moja przyjaciółka uwielbia takie numery. Dogadalibyście się. - Spojrzała raz jeszcze na łapiącego oddech chłopca. 
-A Ty lubisz takie numery? - Zapytał ten z odrobinę bardziej rozczochraną czupryną składając kolejną papierowa figurkę.
-Lubię, nawet bardzo, jednak moja wyobraźnia jest bardzo ograniczona jeśli chodzi o tego typu rzeczy. - Odsunęła się na bok kiedy kilka osób chciało przejść.
-Sami ograniczamy własną wyobraźnię, aby ja pobudzić wystarczy wykazać odrobinę chęci. A tak poza tym jestem Fred, a to mój brat George. - Na pierwszy rzut oka ciężko było ich odróżnić, jednak dziewczyna natychmiast wyłapała dzielące ich różnice. Po pierwsze barwa głosu. Zdawałoby się, że brzmią tak samo jednak George miał troszkę grubszy głos. Po drugie: Fred miał odrobinę jaśniejsze oczy. Aczkolwiek aby to zauważyć trzeba mieć dobrze wyćwiczone zmysły.
-Ja jestem Veronica, ale mówcie mi Ronnie.
-Dobrze wiemy kim jesteś. Wszyscy o Tobie mówią. - Trochę ją to zaniepokoiło. Kiedy wszyscy o kimś mówią to znaczy, że jest co najmniej źle.
-Do tego każdego Ciekawi powód Twojego przeniesienia. - Mówili na zmianę tak płynnie jakby w myślach ustalali swoje kwestie między sobą.
-A Was też to interesuje? - Sama nie wiedziała czemu o to zapytała. Może miała nadzieję, że należą do grupy ludzi, których nie obchodzi cudze życie.
-Też, ale jesteśmy samowystarczalni i w końcu sami dojdziemy do odpowiedzi. - George oparł się o ramię brata. - Prędzej czy później.
-A raczej prędzej. - Fred skończył składać kolejne origami i ruchem różdżki wprawił złożony arkusz w ruch.
-To mogę Wam tylko życzyć powodzenia. - Tak powiedziała, jednak w myślach pragnęła aby ten pomysł wyleciał im jak najszybciej z głowy.
-Nie powinnaś się z nimi zadawać. - Wtrącił się do ich rozmowy Prefekt Slytherinu. Ton jego głosu był inny niż dotychczas, taki jakby chciał pokazać swoją dominację nad dziewczyną. Nie spodobało jej się to.
-Czemu mówisz mi co mam robić? - Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a już ktoś podniósł jej ciśnienie. 
-To rudzielce z Gryffindoru. Do tego Weasleyowie. - Wydawało się, że nienawidził każdego kto był z innego domu, a zwłaszcza tych spod herbu lwa.
-Po pierwsze nie mów do mnie takim tonem. Po drugie pozwól, że sama będę podejmować decyzję z kim się trzymać, a z kim nie. - Była zawiedziona. Po nim  nie spodziewała się takiego zachowania. Wydawał się być jedną z najbardziej miłych i normalnych osób. Widocznie pierwsze wrażenie nie zawsze jest tym najlepszym.
-Jesteś w Slythernie. Powinnaś trzymać się ze swoimi. - Odszedł ciągnąc za sobą aurę niezadowolenia. Ronnie odniosła wrażenie, że był trochę rozczarowany.
-Nie przejmuj się. On zawsze taki jest. - Oboje odprowadzili Draco wzrokiem.
-Ja się nie przejmuję po prostu nie znoszę takiego zachowania. A co z Wami? Ani trochę Was to nie zdenerwowało?
-Nie warto już na to reagować. Słyszymy podobne rzeczy od kilku lat. Taka już natura rodu Malfoyów. - Rzekł George, którego brzuch dał znać, ze chyba najwyższa pora zabrać się za śniadanie. Zauważył nadchodzącego młodszego brata Rona Weasleya zasiadajacego do stołu z przyjaciółmi. Pożegnali się i każdy usiadł wśród członków swojego domu. Tym razem Ronnie postanowiła coś zjeść. W końcu musi mieć siłę aby przetrwać ten dzień i wiele następnych.
Po śniadaniu, które spożyła w samotności udała się na swoje pierwsze zajęcia z zaklęć i uroków. Po drodze zabrała Mephisto z dziedzińca, który czekał dzielnie na jednym z kamiennych murów. Wyglądał jak posąg więc mało kto zwracał na niego uwagę. 
-I jak? Upolowałeś coś? - Rozłożyła kaptur aby mógł się w nim ukryć.
-Nie miałem dzisiaj szczęścia. Złapałem tylko dwie myszy, jednak powinno mi to wystarczyć na cały dzień. -  Ułożył się wygodnie.
-Dobrze, że im mniejszy jesteś tym mniej pożywienia potrzebujesz inaczej byłoby to strasznie problematyczne. -  Poprawiła szatę i udała się w wybranym kierunku. Przez moment myślała, że się zgubiła, jednak jej fotograficzna pamięć jej nie zmyliła i trafiła bez problemów w wyznaczone miejsce. Szybko zapamiętała układ głównych sal i korytarzy podczas wczorajszej wycieczki. Poza tym miała dobrą orientację w terenie. Weszła do sali w której wszędzie walały się stare księgi i zwoje. Po obu stronach rozciągały się po dwa rzędy ławek na podwyższeniach, a przy każdym miejscu na blacie stała buteleczka z atramentem i pióro. Większość miejsc była już zajęta. Ronnie ignorując przeszywające spojrzenie Pancy, która siedziała z młodym Draconem, usiadła obok chłopaka z Hufflepuffu. Wymieniła z nim kilka zdań z czystej uprzejmości i rozłożyła czysty arkusz pergaminu. Zaciągnęła się powietrzem pachnącym tuszem i chwytając pióro w dłoń zaczęła rysować różne ciekawe wzory w rogach kartki. 
Do sali wszedł Filius Flitwick nauczyciel bardzo niskiego, wręcz przyziemnego wzrostu. Jak na kogoś kto posiadał odległe goblińskie korzenie wyglądał nadzwyczaj normalnie. Nosił duże okulary ze złotymi oprawkami i bardzo elegancki, szyty na miarę frak.
-Witajcie moi mili. - Szybkim krokiem przypominającym kaczy chód przeszedł na drugi koniec sali. - Aby nie marnować czasu przejdę od razu do tematu dzisiejszej lekcji. - Stanął na specjalnych schodkach tak aby wszyscy mieli go w zasięgu wzroku. - Dzisiejszym tematem będzie zaklęcie przywołujące „Accio”. Służy ono do przywoływania różnych przedmiotów, które znajdują się poza zasięgiem naszych dłoni. - Wypowiadając zaklęcie machnął różdżką i z drugiego końca sali przywołał dużą, starą księgę. Przedmiot w mgnieniu oka znalazł się w jego dłoniach. Veronica uważnie słuchała i ze skupieniem spoglądała na profesora. Mówił z dużym przekonaniem, w taki sposób, że każdy momentalnie był oczarowany; dodatkowo od razu było widać, że zna się na rzeczy, a to wszystko było ogromną zaletą u nauczyciela. Dla dziewczyny był to przedmiot, który sprawiał jej najwięcej przyjemności. Nauka zaklęć tych prostych, a zarazem tych bardziej skomplikowanych wprawiała ją w euforię, zawsze była podekscytowana gdy poznawała jakieś nowe.
Pochłonięty przez krainę snów Mephistopheles zaczął zmieniać swoje ułożenie, sprawił przy tym, że kaptur wyglądał tak jakby tchnięto w niego życie. Ostatni, prawdopodobnie, żyjący Cienisty Ramlaer należał to tej części stworzeń, dla których sen stanowi około siedemdziesiąt procent życia. Można powiedzieć, że pod tym względem przypominał bardziej kota niż smoka. Ruch ten został zauważony przez uczennicę siedzącą za Ronnie, która tak jak ona należała do domu spod herbu węża. Nazywała się Flora Carrow. Jej twarz zdobiły charakterystyczne wystające kości policzkowe, które otulały długie brązowe włosy z idealnie równym przedziałkiem pośrodku głowy. Obok niej siedziała jej siostra, którą można uznać za lustrzane odbicie: Hestia Carrow. Ślizgonka z pewnością była ciekawską osobą z zapędem do wtykania nosa nie tam gdzie powinna. Pochyliła się znad swojej ławki i pociągnęła mocno za materiał szaty w miejscu, w którym przebywał gad tak, że Ronnie poczuła ucisk zawiązanego sznurka na gardle. Zbudzony nagłym ruchem smok wyleciał z kaptura i po zrobieniu dwóch albo trzech kółek nad głową właścicielki wylądował na ławce Flory, która przestraszona upadła na podłogę.
-Mephisto! - Krzyknęła Ronnie choć dobrze wiedziała, że to nie jego wina. Tą sytuacją skupiła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych na zajęciach. Jak to zawsze bywa nastąpiła zażarta wymiana zdań pomiędzy uczniami. Niektórzy byli zafascynowani widokiem stworzenia inni zaś przestraszeni.
-Co tu się wyrabia? - Profesor Flitwick ruszył w ich kierunku, kiedy to nieudolnie udało mu się zejść z podwyższenia.
-Proszę wybaczyć. - Dziewczyna szybko złapała Mephisto i usadziła go na swoim ramieniu.
-Przepraszam Ronnie. - Dopiero teraz odzyskał świadomość po tym jak nagle wyrwano go ze snu.
-Zaraz o tym porozmawiamy, nie przejmuj się. - Uspokoiła go i dzielnie słuchała kazania profesora.
-Panna Sheffield, tak? Dyrektor poinformował nas, że posiadasz nietypowe stworzenie. Mówił także, że zostałaś zapoznana z konsekwencjami jeśli zrobi komuś krzywdę. - Spoglądała na niego z dołu jak na małe dziecko. W tym momencie nie myślała o nim poważnie, nawet jeśli był nauczycielem i należał mu się szacunek.
-Nikomu nic się nie stało. Po prostu się przestraszył. To wszystko. - Wiedziała, że prędzej czy później podobna sytuacja będzie miała miejsce. Teraz przynajmniej nie będzie musiał się ukrywać w kapturze skoro tyle osób się o nim dowiedziało, a zaraz stanie się to tematem numer jeden w Hogwarcie.
-A o mnie to zapomniano?! - Florze udało się w końcu pozbierać po upadku. - To coś prawie mnie zabiło! - Dzięki pomocy siostry oparła się o ławkę i z wyrazem złości na twarzy wskazała na czarnego gada.
-O tak. Jeśli zaraz nie udzielą Ci pierwszej pomocy z pewnością umrzesz. - Nie obchodził jej los „poszkodowanej”. To powinno ją nauczyć trzymania ciekawskich rąk przy sobie.
-Dosyć! - Kiedy miała nastąpić nieciekawa wymiana zdań wtrącił się nauczyciel, który był ignorowany od pewnej chwili. - Obie macie usiąść na swoich miejscach! Tym razem zapomnę o tym co się wydarzyło, jednak jeszcze jedna taka sytuacja, a o wszystkim dowie się Dyretkor. - Kiedy ogarniała go złość budził się w nim prawdziwy goblin. 
-Przepraszam, to się już nie powtórzy. - Flora usiadła na miejsce, jednak Ronnie wzięła swoje rzeczy i wyszła ignorując wołającego za nią profesora. Jedna osoba miała jednak ogromny ubaw oglądając tę scenę, nawet teraz pełny chciwości uśmiech nie schodził jej z twarzy. Pancy cieszyła się tak jakby odniosła ogromne zwycięstwo mimo iż wszystkiemu tylko się przyglądała.
Nogi same się poruszały, niosły ją przed siebie jak nieustannie pracująca maszyna. Przechodziła jednym korytarzem i skręcała w następny mijając na swojej drodze ciągłość różnego rodzaju drzwi. Nieświadoma tego jak spory kawałek przeszła znalazła się na dziedzińcu. Zaciągnęła się świeżym, jeszcze porannym powietrzem, bo przecież nie wybiła nawet godzina dziewiąta i przeciągnęła swoje lekko zesztywniałe od stresu ciało.
-W takich momentach zaczynam wątpić, czy aby na pewno mam dobre nastawienie do tej całej sprawy. Najpierw apodyktycznie przywitał mnie Pan Prefekt, a teraz to. I to wszystko w ciągu niecałej godziny! Nie chcę myśleć co będzie potem. - Usiadła pod drzewem i oparła plecy o wilgotny pień.
-Przepraszam Ronnie. To głównie moja wina. Narozrabiałem najwięcej, a to Ja cały czas powtarzałem, że będzie dobrze. - Pogładził ją pyszczkiem po policzku w geście przeprosin.
-Nie przepraszaj. Gdyby tamta dziewczyna  grzecznie siedziała na lekcji nic by się nie stało. - Wzięła do ręki swoją księgę zaklęć, którą zawsze nosi przy sobie. Popatrzyła na czarną zniszczoną częstym używaniem okładkę i pogładziła delikatnie dłonią. - Poza tym wizja zamknięcia mnie w Azkabanie teraz nie wydaje się taka zła w porównaniu ze znoszeniem tych ciekawskich spojrzeń wbijających się we mnie jak noże.
-Moim zdaniem jest gorsza. Mnie wysłaliby to Rumunii, a Ty zostałabyś całkiem sama. - Położył się obok na trawniku. Ronnie westchnęła.
-Czemu Ty zawsze musisz mieć rację. - Otworzyła egzemplarz na losowej stronie. Kartki były pożółkłe gdzieniegdzie poplamione, rogi pozaginane, miejscami naddarte jednak przejrzysty tekst i drobne ilustracje wyróżniały się na tle tych niedoskonałości. Księga była pamiątką po babci, jedyną wraz z powieścią „Alicja w Krainie czarów”. Te dwa tomy przypominały jej o dobrych czasach spędzonych z ukochaną staruszką kiedy ta jeszcze żyła. Czytała je pawie codziennie mimo że całą treść miała w jednym koniuszku palca.
Pierwsza lekcja dobiegła końca. Uczniowie powoli zbierali się na dziedzińcu, a panująca cisza stopniowo nikła w dominującym nad nią hałasie. W zaledwie chwilę pusty, ogarnięty spokojem dziedziniec zamienił się w zatłoczony parkiet. Ludzi było tam tak wielu, że Ronnie postanowiła znaleźć jakieś bardziej odosobnione miejsce. Nie była świadoma tego, że ktoś bacznie się jej przyglądał. Zza kamiennego filaru wyglądał chłopak, ten sam obok którego siedziała na zajęciach z zaklęć i uroków. Był to Ernie McMillan, blond włosy chłopak o spokojnym i sympatycznym wyrazie twarzy, nie za wysoki za to bardzo szczupły, wręcz za chudy. W jego głowie kłóciły się ze sobą dwa pytania „podejść, czy sobie odpuścić?”. Nie chodziło jednak o nic wielkiego, Ernie po prostu uwielbiał smoki, a jako iż były jego hobby chciał dowiedzieć się nieco o małym towarzyszu dziewczyny. W momencie kiedy zebrał się na odwagę ubiegły go trzy dziewczyny: Pancy Parkinson, wcześniej poszkodowana Flora Carrow i jej siostra bliźniaczka Hestia. Obdarowały ją wywyższającym spojrzeniem, które było zapowiedzią nieciekawego dialogu. Ronnie nie chcąc wdawać się w kolejne niepotrzebne konwersacje próbowała je najzwyczajniej wyminąć jednak Pancy zagrodziła jej drogę. 
-No proszę. Pierwszy dzień, a niedobitek z Beauxbatons już łamie pierwsze zasady regulaminu szkoły.  - Pancy zarzuciła krótkimi włosami i splotła ręce pod biustem. 
-Najwidoczniej w Beauxbatons panuje brak jakichkolwiek zasad i uczniowie żyją jak zwierzęta w zoo. - Flora próbując naśladować Pancy, czyli swój szkolny autorytet przybrała taką samą pozę. - Do tego sama wyglądasz jak obłąkana małpka.
-I jeszcze ten obrzydliwy szczur. Gdzie go znalazłaś? Na wysypisku, czy w ściekach? - Hestia nie mogła pozostać bezstronna i musiała dodać do tego wszystkiego swoje kilka groszy. 
-Naprawdę nie macie nic lepszego do roboty? - Jej aktualne położenie nie było najdogodniejsze. 
-Ronnie, mogę je pożreć? Denerwują mnie. - Mephisto siedząc na ramieniu niecierpliwie poruszał ogonem.
-Mnie też, ale nie możesz. Wykreśliliśmy ludzi z twojego jadłospisu. 
-Wiesz... Dam Ci jeszcze jedną szansę. - Pancy podeszła bliżej dziewczyny i złapała za kosmyk jej długich czarnych włosów. - Jeśli będziesz robić wszystko co Ci karzę to nawet pozwolę Ci siedzieć obok mnie podczas posiłków. - Ton jej głosu brzmiał tak jakby to była groźba. Najwidoczniej próba odmowy nie mogła zwiastować nic dobrego.
-Nie wiem w co próbujesz grać, ale ludzie tacy jak Ty nigdy nic nie osiągną postępując w ten sposób. Mam gdzieś to, że nie będę mogła siedzieć obok Ciebie, to nawet lepiej. Przynajmniej nie będę musiała wąchać twoich ohydnych perfum pachnących jak zgniłe jajko i patrzeć na Twoją wykrzywioną w sztucznym uśmiechu twarz. - Z reguły należała do osób spokojnych i starała nie wdawać się w konflikty z innymi. W tym momencie jednak coś nie wyszło. Nie obchodziło jej co mówią o niej, jednak obraziły akademię magii, którą naprawdę ceniła, a nazywając Mephistophelesa szczurem dolały tylko oliwy do ognia.
-Jak śmiesz się do mnie tak odzywać! - Pancy nie spodobała się odpowiedź jaką usłyszała. Popchnęła Ronnie tak mocno, że ledwo udało jej się utrzymać równowagę. Mephistopheles chcąc obronić swoją panią zeskoczył naprzeciw trójce dziewczyn i  w szybkim tempie zaczął rosnąć. Jego  łuska mnożyła się na ciele, kolce stawały się dłuższe i ostrzejsze, a pysk wzbogacał się o dodatkowe pary kłów. Oczy zalśniły srebrzystym blaskiem, a skrzydła rozpostarły się ponad głowami przestraszonych ślizgonek. Smok był teraz wielkości jednego dorosłego Testrala, ale gdy rozpościerał skrzydła zajmował tyle miejsca co trzy albo nawet pięć. I jak to zazwyczaj bywa to zdarzenie nie mogło obyć się bez licznego tłumu gapiów, którzy po chwili zaczęli siać panikę.
-Mephisto! Uspokój się!  Proszę! - Ronnie starała się uspokoić gada, który w ułamku sekundy powrócił do swojej wcześniejszej formy. Trójka dziewczyn uciekła w popłochu krzycząc, że to jeszcze nie koniec. Na nieszczęście nowej studentki Hogwartu całe zdarzenie widziała dyżurująca Profesor McGonagall i Profesor Flitwick. Podsumowując nic nie szło po jej myśli.


~♠~

T.B.C

6 komentarzy

  1. Awww.... nawet nie wiesz jak to się przyjemnie czyta, chcę więcej Madziu <#
    A co do matur do się nie stresuj, szkoda nerwów skarbie :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja i mój zapłon -.-
    Świetne. Pecha miała dzisiaj, ale mam nadzieję, że los się do niej w końcu uśmiechnie. Dodatkowo pojawiła się moja ulubiona parka bliźniaków *-*
    Czekam na next, życzę weny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również mogę powiedzieć "Ja i mój zapłon" jeśli chodzi o udzielenie odpowiedzi na komentarz. ._.
      Ogólnie dziękuję bardzo! Cieszę się, że się podoba. :3
      Również pozdrawiam. C:

      Usuń
  3. Im wolniej się rozwija tym więcej notek czyli więcej przyjemności dla czytelnika, zapewniam Cię, że nie ma nudno i nie będzie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem w zasadzie co powiedzieć przy tym rozdziale. Wnioskując po swoim poprzednim, to wtedy było podobnie xD.
    Mam nadzieję, że Pancy spłonie wraz ze swoimi przybocznymi. Bo nie ma to jak znęcać się nad nowym uczniem, który nie ma sprzierzeńców <3.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.