„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 2 - Ceremonia przydziału

Edytuj post

Czysta krew Sheffieldów wrzała w niej niczym gorąca magma, a myśli piętrzyły się, silnie napierając na ścianki umysłu. Nie mogła uwierzyć, że jej wieloletni wysiłek stał się niczym w zaledwie chwilę. Dziesięć lat starała się ukryć fakt, że potrafi rzucać zaklęcia trzykrotnie silniejsze niż są w rzeczywistości, a różdżka jest dla niej zbędnym narzędziem. Zastanawiała się kim był donosiciel, skąd wiedział o jej zdolnościach i co najważniejsze jaki miał w tym cel. Jednak nie była w stanie poukładać tego w całość, nie w tym momencie. Wewnątrz była jak bomba, która zaraz wybuchnie jeśli szybko nie znajdzie miejsca w którym będzie mogła być sama. Na zewnątrz pozostała zimna, tak jakby informacja którą właśnie usłyszała w ogóle jej nie obchodziła.
-Dziękuję za współpracę Panno Sheffield. - Schował podpisany dokument do koperty i zabezpieczył. Blask księżyca wdzierał się do pomieszczenia i przy asyście świec tworzył oślepiający srebrno-złoty gradient. - Fawkes! - Feniks niczym odrodzony z popiołów zjawił się znikąd i usiadł na drążku tuż przy jego biurku. Albus podsunął list pod dziób ptaka, który złapał go delikatnie i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Widok mistycznego stworzenia wzbudził w dziewczynie pewną nostalgię. Jej babcia Wilhelmina Sheffield również miała takiego pod swoją opieką. Feniks nazywał się Favilla, a imię to oznaczało gorący popiół. Było to jedyne zwierzę, które milczało. Kiedy miała cztery lata cisza była dla niej zbawieniem, wtedy jeszcze nie potrafiła w pełni kontrolować zdolności porozumiewania się ze stworzeniami i słyszała szepcącą faunę mimowolnie.
-Co mam teraz zrobić? - Chciała opuścić gabinet Albusa Dubledora jak najszybciej.
-Na początek powinnaś przebrać się w odpowiedni strój. - Spojrzał na zegar z kukułką wiszący na ścianie. - Musimy już iść, zostało niewiele czasu do rozpoczęcia ceremonii. Po drodze udamy się do pokoju gościnnego, gdzie przygotowano dla Ciebie mundurek naszej szkoły. - Podszedł do jednego z regałów i zdjął z niego stary skórzany kapelusz. Wyglądał na bardzo znoszony, choć był tak obrzydliwy, że pewnie nikt o dobrym guście by go nie założył.
-Mógłbyś mnie podnosić trochę delikatniej Albusie. - Nakrycie głowy poruszyło się w dłoniach starca niezadowolenie, tak jakby było zbudzone z wieloletniego snu. Ronnie jednak bardziej zdziwiło to jak Dumbledoreowi udało się odczytać godzinę z zepsutego zegara.
-Proszę wybaczyć. - Złapał Tiarę jedną ręką. - Zapraszam do wyjścia Panno Sheffield. - Chwiejnym krokiem poruszyła się ku drzwiom. Zachowanie pozorów było trudniejsze niż jej się wydawało.
-Spokojnie Ronnie. Teraz najważniejsze jest to abyś przetrwała ceremonię, później pomyślimy co dalej. - Mephisto wbijał swoje ostre pazury w jej ramię z nadzieją, że ból trochę ją ocuci.
-Już wszystko ze mną w porządku. Możesz przestać tak mocno ściskać. Nawet przez materiał boli jak cholera. - Rozluźnił uścisk. - I masz rację. Dziękuję Ci. - Wzięła głęboki oddech i odzyskując równowagę przyspieszyła tempa. Dumbledore pomimo swojego wieku szedł naprawdę szybko co pewien czas zwalniając lub przyspieszając.
-Chciałbym Cię jeszcze o coś prosić Veronico. - Przemierzając pogrążone w półmroku korytarze odnosiło się wrażenie, że są zbyt długie i wąskie. - Proszę Cię abyś nie wyjawiała nikomu prawdziwego powodu Twojego przeniesienia. - Zatrzymał się aby otworzyć drzwi do pokoju gościnnego. - Mogłoby to spowodować swego rodzaju zamieszanie. - Był zatroskany. Jako dyrektor miał pod opieką setki uczniów, a ich bezpieczeństwo i spokojne życie w szkole było priorytetem. Teraz dotyczyło to również Ronnie. Od momentu podpisania dokumentu oficjalnie stała się częścią Hogwartu.
-Mówiąc o tym komukolwiek wydałabym na siebie wyrok. - A to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebowała.
Pokój gościnny w niczym nie przypominała miejsca, w którym powinno się przyjmować gości. Był bardziej jak składzik pełny krzeseł i starego sprzętu do astronomii. Wizerunek pomieszczenia w niewielkim stopniu ratował kącik kominkowy, który wyposażony był wyłącznie w kanapę, fotel i niski drewniany stolik. Na sofie leżał ładnie poskładany mundurek, a przy nim mała walizka do której miała schować swoje aktualne ubranie. Obok znajdowały się kolejne drzwi zza których dobiegały głośne rozmowy. Przejście prowadziło do Wielkiej Sali, a jego wyjście znajdowało się tuż za stołem dla nauczycieli. Profesor przeszedł przez drewnianą framugę informując, że poprosi ją o wyjście kiedy nadejdzie jej kolej.
Veronica opadła ciężko na fotel, zmuszając przy tym Mephisto do skoku na znajdujący się naprzeciwko stolik.
-Powinnaś się przebrać. - Przeciągał się krocząc dostojnie po blacie zostawiając odciski łap na warstewce kurzu.
-Powinnam stąd uciec. - Niechętnie spojrzała w stronę szkolnego stroju, który po przymierzeniu nawet przypadł jej do gustu. Składał się z białej koszuli, szaty z kapturem, spódnicy do kolan, podkolanówek i swetra w kolorze czarnym oraz eleganckich butów, które okazały się za małe, dlatego postanowiła pozostać wierna swoim czarnym trampkom.
-Wyglądasz teraz jak kawałek węgla. - Mephistopheles obszedł ją dookoła jak mały kot stukając cicho pazurami o podłogę.
-I czuję się jak kawałek węgla. - Zrozumiała aluzję. Zdjęła sweter i odłożyła go do walizki z pozostałymi ubraniami. - Od razu tak jakoś bardziej... kolorowo. - Podwinęła lekko rękawy koszuli i zarzuciła szatę na ramiona, a gad jak zawsze skrył się w kapturze. Zaczęła nasłuchiwać tego co dzieje się na sali. Uczniowie byli kolejno wyczytywani, a po tym witani brawami przez członków domu, do którego zostali przydzieleni. Z każdym kolejnym imieniem wypowiadanym przez Profesor McGonagall serce Veronici przyspieszało o kilka uderzeń. Stres zaczął się jej udzielać. Nie była pewna jak powinna postąpić. Musiała jednak zachować zimną krew i przetrwać ceremonię, tak jak poradził Mephistopheles. Wzięła głęboki wdech, który niemal rozerwał jej płuca. Na sali rozbrzmiał dźwięk stuknięcia łyżeczką o metalowy kielich. Profesor Albus Dumbledore zwrócił uwagę wszystkich zebranych, wstał z krzesła i wychodząc przed stół nauczycielski przemówił.
-Witam Was wszystkich w nowym roku szkolnym! Oby był ona jeszcze lepszy niż poprzedni. - Wielka Sala w Hogwarcie jak najbardziej zasługiwała na swoją nazwę. Była bardzo obszerna i długa. Zaczarowane sklepienie ukazywało nocne niebo na którym widniały tysiące gwiazd oraz półkolisty księżyc, a w powietrzu unosiły się setki zapalonych świec. - Za chwilę rozpoczniemy powitalną kolację, jednak przed tym pozostało nam przywitać jeszcze jedną nową uczennicę. - Veronica poproszona przez jednego z nauczycieli wyszła z gościnnego pokoju i podeszła do starca. Na sali rozbrzmiały ciche rozmowy. - W historii Hogwartu nigdy nie przenoszono uczniów, jednak z pewnych powodów dzisiaj nastąpi ten pierwszy raz, kiedy to przydzielimy do jednego z domów uczennicę szóstego rocznika. - Dziewczyna rozejrzała się pustym wzrokiem po sali. Były tam ustawione cztery długie stoły, a nad każdym z nich widniał inny proporzec przedstawiający herb danego Domu.
-Ej, czy to nie przypadkiem ta dziewczyna z którą jechaliśmy powozem? Rooney... czy jakoś tak? - Zapytał zaskoczony Vincent.
-Ronnie. - Poprawił go Gregory. - Tak, to ona.
Draco nie odezwał się ani słowem. Przyglądał się czarnowłosej, jej twarzy bez emocji i miodowym oczom przepełnionym tajemnicą.
-Usiądź Veronico. - Albus wskazał na niskie krzesło ustawione po jej prawej stronie. Bez słowa wykonała polecenie. Lekkim ruchem założył jej na głowę Tiarę Przydziału. Zapadła chwilowa cisza, którą przerwał zachrypnięty głos starego kapelusza. Wszyscy skupili swój wzrok na dziewczynie. Odczuwała pewien dyskomfort. Setki spojrzeń wbite w nią jak gwoździe, sprawiały wrażenie zaskoczonych i nieufnych. Chciała stać się niewidzialna, przynajmniej do momentu aż ten dzień nie dobiegnie końca.
-Kogo my tu mamy? - Odezwało się nakrycie głowy. - No proszę... Przez całą moją kadencję nie spotkałam kogoś tak interesującego. - Kapelusz poruszając się wydawał dziwne pomruki. - Widzę w Tobie ogromny potencjał, jednak Twoje serce jest pełne żalu. - Profesor Dumbledore obawiał się, że Tiara powie za dużo i cały plan ministerstwa szlag trafi. - Twoja osobowość jest jak trudna do ułożenia układanka. Jednak po dłuższym zastanowieniu śmiem twierdzić, że pasujesz tylko do jednego domu. - Tiara milczała przez moment budując przy tym ogromne napięcie.
-Jest mi to obojętne... Pospiesz się stara czapo. - Szepnęła i błagała w myślach aby to wszystko już się skończyło.
-Slytherin! - Obwieściła. Nastąpiła pewna dezorientacja. Cisza zamieniła się w natłok rozmów, po chwili nastąpiły brawa od strony stołu domu do którego ją przydzielono, oraz stołu nauczycielskiego. Pokierowana przez jednego z profesorów lekkim krokiem zeszła po schodach i ruszyła we wskazanym kierunku. Chciała zająć najbardziej oddalone od reszty uczniów miejsce.
-Skoro należysz do szóstego rocznika powinnaś usiąść z nami! - Było to zaproszenie od dziewczyny siedzącej na drugim końcu długiej ławki. Nazywała się Pancy Parkinson. Była niskiego wzrostu. Miała krótkie, czarne, ścięte jak od linijki włosy i duże ciemne oczy. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wyglądała jak zwykła przeciętna dziewczyna z miasta. Ronnie zignorowała propozycję i usiadła tam gdzie było jeszcze sporo wolnej przestrzeni. - Ej! Nie ignoruj mnie! Zaprosiłam Cię do naszego grona, powinnaś być za to wdzięczna! - Pancy oburzona podeszła do świeżo upieczonej studentki Hogwartu.
-Nie miałaś szczerych intencji. Robienie takich rzeczy na pokaz jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. - Takie zachowanie nie było jej obce. Przerabiała podobne rzeczy w Akademii Magii Beauxbatons, kiedy to wiele dziewcząt próbowało dołączyć do grona jej przyjaciół tylko dlatego, że była świetna w zaklęciach.
-Ty!... - Próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał jej opiekun Slytherinu Severus Snape.
-Panno Parkinson, jeśli nie chcesz przedłużać niepotrzebnie ceremonii to wracaj na swoje miejsce. - Odziany był od stóp po szyję na czarno. Spod schludnie ułożonej czarnej fryzury wyglądała biała jak mleko twarz o dużym nosie i gorzkim spojrzeniu.
-Przepraszam Panie Profesorze. - Wracając na swoje miejsce uderzyła Ronnie w ramię. Prawdopodobnie miało to oznaczać, że nie ujdzie jej to płazem.
-Mogłem ją podpalić. - Małe ślepia zabłysnęły w świetle dostającym się przez niewielkie szczeliny w materiale.
-Dobrze, że się powstrzymałeś. - Wizja wywozu Mephisto do Rumunii nie była przyjemna, zwłaszcza pierwszego dnia.
Przemówienie Dyrektora trwało jeszcze przez dobre kilka minut. Mówił głównie o tym co można, a czego nie. Na zakończenie pozostało odśpiewać hymn szkoły.

Hogwart! Dom nauki nowy nasz!
Przekaż wiedzy trochę nam!
Naucz tego co ciekawe,
Wyprzyj tego co zuchwałe.
Pomóż obrać drogę nową,
Naucz jak żyć całym sobą.
Otocz nas opieki murem,
Spraw by każdy czuł się zuchem.
Zrób z nas czarodziejów godnych,
Napawaj serca magii głodnych.
Hogwart! Dom nauki nowy nasz!

Hymn był śpiewany w sposób bardzo chaotyczny. Każdy śpiewał go swoim tempem i rytmem. Niektórzy krzyczeli wniebogłosy, kilka osób klaskało im do rytmu, znaleźli się też tacy co nie brali udziału w śpiewie, w tym Ronnie, która nawet nie wstała mimo tego, że tak wypadało. Kiedy panujący zamęt powoli ucichał po przeciwnej stronie blatu usiadł wcześniej spotkany chłopak o blond włosach.
-Nie sądziłem, że znowu się spotkamy. Przynajmniej nie tak szybko i w takich okolicznościach. - Wyglądał na bardzo pewnego siebie, jednak nie szczycił się tym.
-Dziwi mnie to tak samo jak Ciebie. - Ton jej głosu był nieco inny niż jak za pierwszym razem rozmawiali. Bardziej skryty. Gdy hymn dobiegł końca rozpoczęła się przez wielu upragniona kolacja. Na stole zaczęły pojawiać się wszelkiego rodzaju potrawy, które swoim zapachem rozpoczęły bitwę o to kto więcej zje. Pieczone mięsa, słodkie ciasta, misy pełne różnorodnych owoców. Wszystko wyglądało bardzo apetycznie.
-Myślę, że powinnaś sobie coś nałożyć. - Młody Malfoy wybierał kolejno potrawy i z każdej nakładał po trochu na talerz. - Niedługo może już nic nie zostać. - Wskazał na łapczywie dobierających się do jedzenia kilku chłopców.
-Nie jestem głodna. - Na sam widok jedzenia żołądek zawiązywał się jej na supeł.
-Żałuj. Jest naprawdę dobre. - Odpowiedział krojąc kawałek soczystego mięsa. Ostatecznie zdecydowała się czegoś napić.
-Mógłbyś podać mi tamten dzban z sokiem? - Oplótł palce na zdobionym uchu dzbana i podał go dziewczynie. - Dziękuję. - Nalała trochę napoju do kielicha. Trzymając go w dłoniach spojrzała na swoje niewyraźne odbicie w płynie.
-W powozie byłaś bardziej skora do rozmowy. - Odstawił dzban na miejsce.
-Teraz po prostu nie mam ochoty rozmawiać. - Po tych słowach już się nie odezwał. Kontynuował konsumpcję potraw z obojętnym wyrazem twarzy.
-Ronnie, umieram z głodu. - Mały gad zważywszy na swój czuły węch był nękany ostrymi zapachami, ale zmęczenie powodowało, że nie miał siły się ruszyć.
-Spróbuję Ci coś przemycić jak będziemy wychodzić. - Wypiła zawartość naczynia i odstawiła.
Podczas tej uczty dookoła szalały duchy. Jeźdźcy na koniach galopowali pomiędzy stołami; przeskakiwali nad głowami uczniów wydając przy tym głośne okrzyki. Od stołu Gryffindoru dobiegały salwy śmiechu. Dwoje uczniów dorzucało do dań kąski po których zjedzeniu z uszu buchała para. Byli do siebie podobni, wręcz identyczni jak dwie krople deszczu. Ich głowy zdobiły bujne rude włosy, a po długich ramionach można było wywnioskować, że raczej do niskich nie należą. Patrząc na nich pomyślała o swojej przyjaciółce z Francuskiej Akademii. Tanya O'Neill również uwielbiała robić psikusy, dodatkowo kochała uczyć się wszelkiego rodzaju mugolskich sztuczek. Widząc jak wszyscy dookoła wesoło rozmawiają ogarnęła ją tęsknota. Przesunęła palcem kielich co było oznaką wewnętrznej frustracji.
Kolacja pomału dobiegała końca. Świece przygasały, a zaczarowane sklepienie rozmywało swój piękny nocny obraz. Starsi uczniowie opuszczali pomieszczenie jako pierwsi. Prefekci domów mieli za zadanie zająć się pierwszorocznymi; oprowadzić ich po szkole. Jako iż Ronnie też była tu nowa musiała dołączyć do tej wycieczki. Prefektem Slytherinu okazał się Draco Malfoy. Pełnił dość odpowiedzialną funkcję jednak nie prezentował się jak na Prefekta przystało. Nie wyróżniał się, nie nosił specjalnej szaty prefekta jak pozostała trójka.
Stanął na czele nowych twarzy Slytherinu i wyprowadził z sali. Wszyscy podążali za nim jak młode pisklęta. Dziewczyna szła na samym końcu tłumu niskiego wzrostu jedenastolatków. Słyszała jak Mephisto cichutko oddycha, któremu zmęczenie dało się we znaki i zapadł w głęboki sen. Porównywała budynek Hogwartu z Akademią Magii Beauxbatons. Budowle były zbliżone do siebie wielkością jednak w Hogwarcie przeważał pokręcony układ architektoniczny. Wydawało się, że budynek żyje własnym życiem. Na szczególną uwagę zasłużył dziedziniec, który w większej części był porośnięty trawą. Rosło tam tylko jedno drzewo, a samo centrum stanowiła kamienna fontanna w której odbijał się srebrzysty blask księżyca. Podczas tej wycieczki zadawano wiele pytań takich jak: „Co znajduje się za tymi drzwiami?”, „Dlaczego nie wolno tam wchodzić?”, „Czy to prawda, że od pięciu lat Slytherin nie zdobył Pucharu Domów?”, na które często uzyskiwali ironiczne odpowiedzi. Młody Malfoy nie wydawał się być zadowolony ze stanowiska jakie obejmuje. Widocznie niańczenie młodzików nie należało do jego ulubionych zajęć. Ostatnim miejscem do którego dotarli było dormitorium Ślizgonów. Znajdowało się ono w lochach za kamienną ścianą. W pomieszczeniu dominowały kolory zieleni i szarości. Na wprost wejścia widniały schody prowadzące w dwóch przeciwnych kierunkach do żeńskiej i męskiej części domu. Salon był pomieszczeniem dla wszystkich. Po lewej stronie w kominku tlił się ogień, a obok ustawione były czarne kanapy z wieloma szarymi i zielonymi poduszkami. Ogólne wrażenie było nawet imponujące.
Draco wpuszczał nowych przodem do środka. Ronnie wchodząc jako ostatnia straciła równowagę, kiedy ktoś podstawił jej nogę. W odpowiednim momencie złapał ją Prefekt aby nie doznała bolesnego kontaktu z kamienną podłogą.
-Powinnaś uważniej patrzeć pod nogi. - Pomógł jej wrócić do pionu.
-Tak, masz rację. - Spojrzała na zdenerwowaną Pansy Parkinson, która nie była zadowolona z faktu, że chłopak uratował Ronnie przed upadkiem. Liczyła na solidne upokorzenie dziewczyny, która się jej sprzeciwiła.
-Tak więc w tym miejscu kończy się wasza wycieczka. - Zwrócił się do ogółu. - Od jutra zaczynają się zajęcia. Pamiętajcie o przestrzeganiu regulaminu. - Na zakończenie przeczytał listę osób przydzielonych do odpowiednich pokoi. Nową współlokatorką Ronnie okazała się Shirley Eustice, uczennica piątego roku. Była niskiego wzrostu, niższa od Veronici, która też wzrostem nie grzeszyła. Miała ciemne blond włosy spięte w kok i prostą, lekko nastroszoną grzywkę.
-Chętnie oprowadzę naszą nową szóstoklasistkę po żeńskim dormitorium. - Wtrąciła się Pansy, kiedy uradowana Shirely przedstawiała się nowej koleżance.
-Myślę, że raczej podziękuję. - Ronnie nie była zadowolona z kolejnej nieszczerej propozycji dziewczyny.
-Dobrze Ci radzę, zgódź się. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby z udawanym uśmiechem, tak aby Draco, wybranek jej serca nie usłyszał, a jednocześnie widział w niej pełną uroku dziewczynę.
-Nie. Ale dziękuję za szczerą propozycję. - Odparła sarkastycznie. - Shirley, tak? - Zwróciła się do zagubionej ślizgonki. - Zaprowadzisz mnie do pokoju?
-Tak, pewnie. - Szczęśliwa, ale lekko speszona piorunującym wzrokiem Pancy pokazała w którym kierunku muszą się udać.
-Jeszcze jedno Sheffield. - Ronnie zatrzymała się na jednym ze stopni schodów. - Znaj swoje miejsce. - Ostrzegła ją młoda Parkinson, jednak została ponownie zignorowana. Nie miałoby sensu wdawanie się w dalszą dyskusję z ta niepoprawnie moralną dziewczyną.
Jej nowy pokój znajdował się w najbardziej oddalonej części. Był on dwuosobowy i najpewniej najmniejszy spośród wszystkich. Znajdowały się w nim dwa duże łóżka z baldachimem oraz biurka i kufry dla każdego z lokatorów. W pomieszczeniu zalegały ustawione w stos walizki z rzeczami Ronnie. Zastanawiała się kiedy zdążyli ją spakować. Zdjęła delikatnie szatę i położyła ostrożnie na łóżku tak aby nie obudzić Mephisto.
-Długo mieszkasz sama w pokoju? - Zapytała siadając na miękkiej pościeli obok śpiącego gada.
-Dwa lata temu moja współlokatorka ukończyła szkołę. Od tamtej pory nie dzieliłam z nikim pokoju. - Położyła się brzuchem na posłaniu i podparła podbródek dłońmi. - Cieszę się, że mi Cię przydzielili. Kiepsko mieszka się samej.
-A mi się wydaje, że to całkiem fajna sprawa. - Wyciągała kolejno rzeczy z torby i kładła na szafce nocnej. Dwie książki: Powieść „Alicja w Krainie czarów” oraz obitą w czarną skórę, zniszczoną częstym używaniem księgę z zaklęciami; ręcznie struganą, jednak dobrze wykonaną różdżkę; notes wraz z piórem i buteleczkę z tuszem. - Nikt Ci nie przeszkadza no i możesz w spokoju robić to na co masz ochotę.
-Też mi się tak na początku wydawało, jednak po pewnym czasie zaczyna doskwierać samotność. - Jej uwagę przykuł poruszający się kawałek materiału. - Jak mniemam to nie sowę ukrywasz w szacie. Masz szczura za chowańca? A może fretkę? - Wypytywała chwaląc się przy tym swoją popielatą sową o imieniu Esma siedzącą na drążku.
-Nie, coś zupełnie innego. - Nie wzięła pod uwagę, że będzie musiała opowiedzieć o smoku kolejnej osobie. Przeczuwała, że jednak na tym się nie skończy, a ostatecznie i tak każdy z uczniów się o tym dowie. - To smok.
-Smok?! - Ronnie dawno nie widziała tak zaskoczonej miny. Nawet stary Albus wydawał się mniej poruszony.
-Tak, jednak spokojnie, nie zje Twojej sowy. - Uspokoiła Shirley obejmującą w geście obronnym swojego pupila. - Mam pozwolenie aby go tu trzymać.
-Na razie jest mały, ale co zrobisz jak urośnie? - Była trochę zaniepokojona gadem co było w pewnym stopniu dziwne zważywszy na to iż należy do domu, który ma węża w herbie.
-Nie urośnie, chyba, że będzie tego chciał. Należy do gatunku, który swobodnie może zmieniać swój rozmiar. Z tego co wiem ta wielkość mu najbardziej odpowiada.
-Mam nadzieję. Smoki są z deka przerażające. - Pomimo wypowiedzianych słów uśmiechnęła się szeroko. - Cóż powinnyśmy iść spać. Jest już późno, a zajęcia zaczynają się o ósmej.
Zgasiły świece i spoczęły w łóżkach. Ciemność ogarniająca pokój działała kojąco. Kiedy zamknęła oczy mogła wreszcie odetchnąć z ulgą. Długo rozmyślała o dzisiejszej sytuacji. Zastanawiała się jak powinna postąpić. Ostatecznie zaakceptowała swoje aktualne położenie. W końcu nie raz wychodziła cało z opresji, a to nie wydaje się aż tak złe. Żałowała tylko, że nie może z nikim o tym porozmawiać.


~♠~

T.B.C

4 komentarze

  1. Super. Tak jakoś już polubiłam Ronni i jej towarzysza. :D
    Czekam na jej dalsze losy. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Omnomnom, Madziu! Nie przestajesz mnie zachwycać, kocham Twój styl pisania. <3
    Pisz dalej i więcej, dużo weny życzę Ci kochana c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co mam powiedzieć... Było cudnie, bardzo.. Wszystko jest takie dopracowane i ze szczegółami... Bardzo mi się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Jest mi to obojętne... Pospiesz się stara czapo" o-mój-Boże, jak ja mogłam wcześniej nie zwrócić uwagi taki zajebisty tekst? Uśmiałam się niekiepsko xD.
    Hmm.. Dalej nie kojarzę Pancy, w której części filmu się pojawiła?
    Jak już mówiłam, mogłabym zakochać się w Draco jakiego stworzyłaś ;_;. Ale kawałek węgla również podbił moje serce!

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.