Czysta krew
Sheffieldów wrzała w niej niczym gorąca magma, a myśli piętrzyły
się, silnie napierając na ścianki umysłu. Nie mogła uwierzyć,
że jej wieloletni wysiłek stał się niczym w zaledwie chwilę.
Dziesięć lat starała się ukryć
fakt, że potrafi rzucać zaklęcia trzykrotnie silniejsze niż są w
rzeczywistości, a różdżka jest dla niej zbędnym narzędziem.
Zastanawiała się kim był donosiciel, skąd wiedział o jej
zdolnościach i co najważniejsze jaki miał w tym cel. Jednak nie
była w stanie poukładać tego w całość, nie w tym momencie.
Wewnątrz była jak bomba, która zaraz wybuchnie jeśli szybko nie
znajdzie miejsca w którym będzie mogła być sama. Na zewnątrz
pozostała zimna, tak jakby informacja którą właśnie usłyszała
w ogóle jej nie obchodziła.
-Dziękuję
za współpracę Panno Sheffield. - Schował podpisany dokument do
koperty i zabezpieczył. Blask księżyca wdzierał się do
pomieszczenia i przy asyście świec tworzył oślepiający
srebrno-złoty gradient. - Fawkes! - Feniks niczym odrodzony z
popiołów zjawił się znikąd i usiadł na drążku tuż przy jego
biurku. Albus podsunął list pod dziób ptaka, który złapał go
delikatnie i zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Widok
mistycznego stworzenia wzbudził w
dziewczynie pewną nostalgię. Jej babcia Wilhelmina Sheffield
również miała takiego pod swoją opieką. Feniks nazywał się
Favilla, a imię to oznaczało gorący popiół. Było to jedyne
zwierzę, które milczało. Kiedy miała cztery lata cisza była dla
niej zbawieniem, wtedy jeszcze nie potrafiła w pełni kontrolować
zdolności porozumiewania się ze stworzeniami i słyszała szepcącą
faunę mimowolnie.
-Co
mam teraz zrobić? - Chciała opuścić gabinet Albusa Dubledora jak
najszybciej.
-Na
początek powinnaś przebrać się w odpowiedni strój. - Spojrzał
na zegar z kukułką wiszący na ścianie. - Musimy już iść,
zostało niewiele czasu do rozpoczęcia ceremonii. Po drodze udamy
się do pokoju gościnnego, gdzie przygotowano dla Ciebie mundurek
naszej szkoły. - Podszedł do jednego z regałów i zdjął z niego
stary skórzany kapelusz. Wyglądał na bardzo znoszony, choć był
tak obrzydliwy, że pewnie nikt o dobrym guście by go nie założył.
-Mógłbyś
mnie podnosić trochę delikatniej Albusie. - Nakrycie głowy
poruszyło się w dłoniach starca niezadowolenie, tak jakby było
zbudzone z wieloletniego snu. Ronnie jednak bardziej zdziwiło to jak
Dumbledoreowi udało się odczytać godzinę z zepsutego zegara.
-Proszę
wybaczyć. - Złapał Tiarę jedną ręką. - Zapraszam do wyjścia
Panno Sheffield. - Chwiejnym krokiem poruszyła się ku drzwiom.
Zachowanie pozorów było trudniejsze niż jej się wydawało.
-Spokojnie
Ronnie. Teraz najważniejsze jest to abyś przetrwała ceremonię,
później pomyślimy co dalej. - Mephisto
wbijał swoje ostre pazury w jej ramię z nadzieją, że ból trochę
ją ocuci.
-Już
wszystko ze mną w porządku. Możesz przestać tak mocno ściskać.
Nawet przez materiał boli jak cholera. - Rozluźnił
uścisk. - I masz
rację. Dziękuję Ci. - Wzięła
głęboki oddech i odzyskując równowagę przyspieszyła tempa.
Dumbledore pomimo swojego wieku szedł naprawdę szybko co pewien
czas zwalniając lub przyspieszając.
-Chciałbym Cię jeszcze o coś prosić Veronico. -
Przemierzając pogrążone w półmroku korytarze odnosiło się
wrażenie, że są zbyt długie i wąskie. - Proszę Cię abyś nie
wyjawiała nikomu prawdziwego powodu Twojego przeniesienia. -
Zatrzymał się aby otworzyć drzwi do pokoju gościnnego. - Mogłoby
to spowodować swego rodzaju zamieszanie. - Był zatroskany. Jako
dyrektor miał pod opieką setki uczniów, a ich bezpieczeństwo i
spokojne życie w szkole było priorytetem. Teraz dotyczyło to
również Ronnie. Od momentu podpisania dokumentu oficjalnie stała
się częścią Hogwartu.
-Mówiąc o tym komukolwiek wydałabym na siebie wyrok.
- A to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebowała.
Pokój gościnny w niczym nie przypominała miejsca, w
którym powinno się przyjmować gości. Był bardziej jak składzik
pełny krzeseł i starego sprzętu do astronomii. Wizerunek
pomieszczenia w niewielkim stopniu ratował kącik kominkowy, który
wyposażony był wyłącznie w kanapę, fotel i niski drewniany
stolik. Na sofie leżał ładnie poskładany mundurek, a przy nim
mała walizka do której miała schować swoje aktualne ubranie. Obok
znajdowały się kolejne drzwi zza których dobiegały głośne
rozmowy. Przejście prowadziło do Wielkiej Sali, a jego wyjście
znajdowało się tuż za stołem dla nauczycieli. Profesor przeszedł
przez drewnianą framugę informując, że poprosi ją o wyjście
kiedy nadejdzie jej kolej.
Veronica opadła ciężko na fotel, zmuszając przy tym
Mephisto do skoku na znajdujący się naprzeciwko stolik.
-Powinnaś się przebrać. - Przeciągał się
krocząc dostojnie po blacie zostawiając odciski łap na warstewce
kurzu.
-Powinnam stąd uciec. - Niechętnie spojrzała w
stronę szkolnego stroju, który po przymierzeniu nawet przypadł jej
do gustu. Składał się z białej koszuli, szaty z kapturem,
spódnicy do kolan, podkolanówek i swetra w kolorze czarnym oraz
eleganckich butów, które okazały się za małe, dlatego
postanowiła pozostać wierna swoim czarnym trampkom.
-Wyglądasz teraz jak kawałek węgla. -
Mephistopheles obszedł ją dookoła jak mały kot stukając cicho
pazurami o podłogę.
-I czuję się jak kawałek węgla. - Zrozumiała
aluzję. Zdjęła sweter i odłożyła go do walizki z pozostałymi
ubraniami. - Od razu tak jakoś bardziej... kolorowo. -
Podwinęła lekko rękawy koszuli i zarzuciła szatę na ramiona, a
gad jak zawsze skrył się w kapturze. Zaczęła nasłuchiwać tego
co dzieje się na sali. Uczniowie byli kolejno wyczytywani, a po tym
witani brawami przez członków domu, do którego zostali
przydzieleni. Z każdym kolejnym imieniem wypowiadanym przez Profesor
McGonagall serce Veronici przyspieszało o kilka uderzeń. Stres
zaczął się jej udzielać. Nie była pewna jak powinna postąpić.
Musiała jednak zachować zimną krew i przetrwać ceremonię, tak
jak poradził Mephistopheles. Wzięła głęboki wdech, który niemal
rozerwał jej płuca. Na sali rozbrzmiał dźwięk stuknięcia
łyżeczką o metalowy kielich. Profesor Albus Dumbledore zwrócił
uwagę wszystkich zebranych, wstał z krzesła i wychodząc przed
stół nauczycielski przemówił.
-Witam Was wszystkich w nowym roku szkolnym! Oby był
ona jeszcze lepszy niż poprzedni. - Wielka Sala w Hogwarcie jak
najbardziej zasługiwała na swoją nazwę. Była bardzo obszerna i
długa. Zaczarowane sklepienie ukazywało nocne niebo na którym
widniały tysiące gwiazd oraz półkolisty księżyc, a w powietrzu
unosiły się setki zapalonych świec. - Za chwilę rozpoczniemy
powitalną kolację, jednak przed tym pozostało nam przywitać
jeszcze jedną nową uczennicę. - Veronica poproszona przez jednego
z nauczycieli wyszła z gościnnego pokoju i podeszła do starca. Na
sali rozbrzmiały ciche rozmowy. - W historii Hogwartu nigdy nie
przenoszono uczniów, jednak z pewnych powodów dzisiaj nastąpi ten
pierwszy raz, kiedy to przydzielimy do jednego z domów uczennicę
szóstego rocznika. - Dziewczyna rozejrzała się pustym wzrokiem po
sali. Były tam ustawione cztery długie stoły, a nad każdym z nich
widniał inny proporzec przedstawiający herb danego Domu.
-Ej, czy to nie przypadkiem ta dziewczyna z którą
jechaliśmy powozem? Rooney... czy jakoś tak? - Zapytał zaskoczony
Vincent.
-Ronnie. - Poprawił go Gregory. - Tak, to ona.
Draco nie odezwał się ani słowem. Przyglądał się
czarnowłosej, jej twarzy bez emocji i miodowym oczom przepełnionym
tajemnicą.
-Usiądź Veronico. - Albus wskazał na niskie krzesło
ustawione po jej prawej stronie. Bez słowa wykonała polecenie.
Lekkim ruchem założył jej na głowę Tiarę Przydziału. Zapadła
chwilowa cisza, którą przerwał zachrypnięty głos starego
kapelusza. Wszyscy skupili swój wzrok na dziewczynie. Odczuwała
pewien dyskomfort. Setki spojrzeń wbite w nią jak gwoździe,
sprawiały wrażenie zaskoczonych i nieufnych. Chciała stać się
niewidzialna, przynajmniej do momentu aż ten dzień nie dobiegnie
końca.
-Kogo my tu mamy? - Odezwało się nakrycie głowy. - No
proszę... Przez całą moją kadencję nie spotkałam kogoś tak
interesującego. - Kapelusz poruszając się wydawał dziwne pomruki.
- Widzę w Tobie ogromny potencjał, jednak Twoje serce jest pełne
żalu. - Profesor Dumbledore obawiał się, że Tiara powie za dużo
i cały plan ministerstwa szlag trafi. - Twoja osobowość jest jak
trudna do ułożenia układanka. Jednak po dłuższym zastanowieniu
śmiem twierdzić, że pasujesz tylko do jednego domu. - Tiara
milczała przez moment budując przy tym ogromne napięcie.
-Jest mi to obojętne... Pospiesz się stara czapo. -
Szepnęła i błagała w myślach aby to wszystko już się
skończyło.
-Slytherin! - Obwieściła. Nastąpiła pewna
dezorientacja. Cisza zamieniła się w natłok rozmów, po chwili
nastąpiły brawa od strony stołu domu do którego ją przydzielono,
oraz stołu nauczycielskiego. Pokierowana przez jednego z profesorów
lekkim krokiem zeszła po schodach i ruszyła we wskazanym kierunku.
Chciała zająć najbardziej oddalone od reszty uczniów miejsce.
-Skoro należysz do szóstego rocznika powinnaś usiąść
z nami! - Było to zaproszenie od dziewczyny siedzącej na drugim
końcu długiej ławki. Nazywała się Pancy Parkinson. Była
niskiego wzrostu. Miała krótkie, czarne, ścięte jak od linijki
włosy i duże ciemne oczy. Nie wyróżniała się niczym
szczególnym. Wyglądała jak zwykła przeciętna dziewczyna z
miasta. Ronnie zignorowała propozycję i usiadła tam gdzie było
jeszcze sporo wolnej przestrzeni. - Ej! Nie ignoruj mnie! Zaprosiłam
Cię do naszego grona, powinnaś być za to wdzięczna! - Pancy
oburzona podeszła do świeżo upieczonej studentki Hogwartu.
-Nie miałaś szczerych intencji. Robienie takich rzeczy
na pokaz jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. - Takie zachowanie nie
było jej obce. Przerabiała podobne rzeczy w Akademii Magii
Beauxbatons, kiedy to wiele dziewcząt próbowało dołączyć do
grona jej przyjaciół tylko dlatego, że była świetna w
zaklęciach.
-Ty!... - Próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale
przerwał jej opiekun Slytherinu Severus Snape.
-Panno Parkinson, jeśli nie chcesz przedłużać
niepotrzebnie ceremonii to wracaj na swoje miejsce. - Odziany był od
stóp po szyję na czarno. Spod schludnie ułożonej czarnej fryzury
wyglądała biała jak mleko twarz o dużym nosie i gorzkim
spojrzeniu.
-Przepraszam Panie Profesorze. - Wracając na swoje
miejsce uderzyła Ronnie w ramię. Prawdopodobnie miało to oznaczać,
że nie ujdzie jej to płazem.
-Mogłem ją podpalić. - Małe ślepia
zabłysnęły w świetle dostającym się przez niewielkie szczeliny
w materiale.
-Dobrze, że się powstrzymałeś. - Wizja wywozu
Mephisto do Rumunii nie była przyjemna, zwłaszcza pierwszego dnia.
Przemówienie Dyrektora trwało jeszcze przez dobre
kilka minut. Mówił głównie o tym co można, a czego nie. Na
zakończenie pozostało odśpiewać hymn szkoły.
Hogwart!
Dom nauki nowy nasz!
Przekaż
wiedzy trochę nam!
Naucz
tego co ciekawe,
Wyprzyj
tego co zuchwałe.
Pomóż
obrać drogę nową,
Naucz
jak żyć całym sobą.
Otocz
nas opieki murem,
Spraw
by każdy czuł się zuchem.
Zrób
z nas czarodziejów godnych,
Napawaj
serca magii głodnych.
Hogwart!
Dom nauki nowy nasz!
Hymn był śpiewany w sposób bardzo chaotyczny. Każdy
śpiewał go swoim tempem i rytmem. Niektórzy krzyczeli
wniebogłosy, kilka osób klaskało im do rytmu, znaleźli się też
tacy co nie brali udziału w śpiewie, w tym Ronnie, która nawet nie
wstała mimo tego, że tak wypadało. Kiedy panujący zamęt powoli
ucichał po przeciwnej stronie blatu usiadł wcześniej spotkany
chłopak o blond włosach.
-Nie sądziłem, że znowu się spotkamy. Przynajmniej
nie tak szybko i w takich okolicznościach. - Wyglądał na bardzo
pewnego siebie, jednak nie szczycił się tym.
-Dziwi mnie to tak samo jak Ciebie. - Ton jej głosu był
nieco inny niż jak za pierwszym razem rozmawiali. Bardziej skryty.
Gdy hymn dobiegł końca rozpoczęła się przez wielu upragniona
kolacja. Na stole zaczęły pojawiać się wszelkiego rodzaju
potrawy, które swoim zapachem rozpoczęły bitwę o to kto więcej
zje. Pieczone mięsa, słodkie ciasta, misy pełne różnorodnych
owoców. Wszystko wyglądało bardzo apetycznie.
-Myślę, że powinnaś sobie coś nałożyć. - Młody
Malfoy wybierał kolejno potrawy i z każdej nakładał po trochu na
talerz. - Niedługo może już nic nie zostać. - Wskazał na
łapczywie dobierających się do jedzenia kilku chłopców.
-Nie jestem głodna. - Na sam widok jedzenia żołądek
zawiązywał się jej na supeł.
-Żałuj. Jest naprawdę dobre. - Odpowiedział krojąc
kawałek soczystego mięsa. Ostatecznie zdecydowała się czegoś
napić.
-Mógłbyś podać mi tamten dzban z sokiem? - Oplótł
palce na zdobionym uchu dzbana i podał go dziewczynie. - Dziękuję.
- Nalała trochę napoju do kielicha. Trzymając go w dłoniach
spojrzała na swoje niewyraźne odbicie w płynie.
-W powozie byłaś bardziej skora do rozmowy. - Odstawił
dzban na miejsce.
-Teraz po prostu nie mam ochoty rozmawiać. - Po tych
słowach już się nie odezwał. Kontynuował konsumpcję potraw z
obojętnym wyrazem twarzy.
-Ronnie, umieram z głodu. - Mały gad zważywszy
na swój czuły węch był nękany ostrymi zapachami, ale zmęczenie
powodowało, że nie miał siły się ruszyć.
-Spróbuję Ci coś przemycić jak będziemy
wychodzić. - Wypiła zawartość naczynia i odstawiła.
Podczas tej uczty dookoła szalały duchy. Jeźdźcy na
koniach galopowali pomiędzy stołami; przeskakiwali nad głowami
uczniów wydając przy tym głośne okrzyki. Od stołu Gryffindoru
dobiegały salwy śmiechu. Dwoje uczniów dorzucało do dań kąski
po których zjedzeniu z uszu buchała para. Byli do siebie podobni,
wręcz identyczni jak dwie krople deszczu. Ich głowy zdobiły bujne
rude włosy, a po długich ramionach można było wywnioskować, że
raczej do niskich nie należą. Patrząc na nich pomyślała o swojej
przyjaciółce z Francuskiej Akademii. Tanya O'Neill również
uwielbiała robić psikusy, dodatkowo kochała uczyć się wszelkiego
rodzaju mugolskich sztuczek. Widząc jak wszyscy dookoła wesoło
rozmawiają ogarnęła ją tęsknota. Przesunęła palcem kielich co
było oznaką wewnętrznej frustracji.
Kolacja pomału dobiegała końca. Świece przygasały,
a zaczarowane sklepienie rozmywało swój piękny nocny obraz. Starsi
uczniowie opuszczali pomieszczenie jako pierwsi. Prefekci domów
mieli za zadanie zająć się pierwszorocznymi; oprowadzić ich po
szkole. Jako iż Ronnie też była tu nowa musiała dołączyć do
tej wycieczki. Prefektem Slytherinu okazał się Draco Malfoy. Pełnił
dość odpowiedzialną funkcję jednak nie prezentował się jak na
Prefekta przystało. Nie wyróżniał się, nie nosił specjalnej
szaty prefekta jak pozostała trójka.
Stanął na czele nowych twarzy Slytherinu i wyprowadził
z sali. Wszyscy podążali za nim jak młode pisklęta. Dziewczyna
szła na samym końcu tłumu niskiego wzrostu jedenastolatków.
Słyszała jak Mephisto cichutko oddycha, któremu zmęczenie dało
się we znaki i zapadł w głęboki sen. Porównywała budynek
Hogwartu z Akademią Magii Beauxbatons. Budowle były zbliżone do
siebie wielkością jednak w Hogwarcie przeważał pokręcony układ
architektoniczny. Wydawało się, że budynek żyje własnym życiem.
Na szczególną uwagę zasłużył dziedziniec, który w większej
części był porośnięty trawą. Rosło tam tylko jedno drzewo, a
samo centrum stanowiła kamienna fontanna w której odbijał się
srebrzysty blask księżyca. Podczas tej wycieczki zadawano wiele
pytań takich jak: „Co znajduje się za tymi drzwiami?”,
„Dlaczego nie wolno tam wchodzić?”, „Czy to prawda, że od
pięciu lat Slytherin nie zdobył Pucharu Domów?”, na które
często uzyskiwali ironiczne odpowiedzi. Młody Malfoy nie wydawał
się być zadowolony ze stanowiska jakie obejmuje. Widocznie
niańczenie młodzików nie należało do jego ulubionych zajęć.
Ostatnim miejscem do którego dotarli było dormitorium Ślizgonów.
Znajdowało się ono w lochach za kamienną ścianą. W pomieszczeniu
dominowały kolory zieleni i szarości. Na wprost wejścia widniały
schody prowadzące w dwóch przeciwnych kierunkach do żeńskiej i
męskiej części domu. Salon był pomieszczeniem dla wszystkich. Po
lewej stronie w kominku tlił się ogień, a obok ustawione były
czarne kanapy z wieloma szarymi i zielonymi poduszkami. Ogólne
wrażenie było nawet imponujące.
Draco wpuszczał nowych przodem do środka. Ronnie
wchodząc jako ostatnia straciła równowagę, kiedy ktoś podstawił
jej nogę. W odpowiednim momencie złapał ją Prefekt aby nie
doznała bolesnego kontaktu z kamienną podłogą.
-Powinnaś uważniej patrzeć pod nogi. - Pomógł jej
wrócić do pionu.
-Tak, masz rację. - Spojrzała na zdenerwowaną Pansy
Parkinson, która nie była zadowolona z faktu, że chłopak uratował
Ronnie przed upadkiem. Liczyła na solidne upokorzenie dziewczyny,
która się jej sprzeciwiła.
-Tak więc w tym miejscu kończy się wasza wycieczka. -
Zwrócił się do ogółu. - Od jutra zaczynają się zajęcia.
Pamiętajcie o przestrzeganiu regulaminu. - Na zakończenie
przeczytał listę osób przydzielonych do odpowiednich pokoi. Nową
współlokatorką Ronnie okazała się Shirley Eustice, uczennica
piątego roku. Była niskiego wzrostu, niższa od Veronici, która
też wzrostem nie grzeszyła. Miała ciemne blond włosy spięte w
kok i prostą, lekko nastroszoną grzywkę.
-Chętnie oprowadzę naszą nową szóstoklasistkę po
żeńskim dormitorium. - Wtrąciła się Pansy, kiedy uradowana
Shirely przedstawiała się nowej koleżance.
-Myślę, że raczej podziękuję. - Ronnie nie była
zadowolona z kolejnej nieszczerej propozycji dziewczyny.
-Dobrze Ci radzę, zgódź się. - Wycedziła przez
zaciśnięte zęby z udawanym uśmiechem, tak aby Draco, wybranek jej
serca nie usłyszał, a jednocześnie widział w niej pełną uroku
dziewczynę.
-Nie. Ale dziękuję za szczerą propozycję. - Odparła
sarkastycznie. - Shirley, tak? - Zwróciła się do zagubionej
ślizgonki. - Zaprowadzisz mnie do pokoju?
-Tak, pewnie. - Szczęśliwa, ale lekko speszona
piorunującym wzrokiem Pancy pokazała w którym kierunku muszą się
udać.
-Jeszcze jedno Sheffield. - Ronnie zatrzymała się na
jednym ze stopni schodów. - Znaj swoje miejsce. - Ostrzegła ją
młoda Parkinson, jednak została ponownie zignorowana. Nie miałoby
sensu wdawanie się w dalszą dyskusję z ta niepoprawnie moralną
dziewczyną.
Jej nowy pokój znajdował się w najbardziej oddalonej
części. Był on dwuosobowy i najpewniej najmniejszy spośród
wszystkich. Znajdowały się w nim dwa duże łóżka z baldachimem
oraz biurka i kufry dla każdego z lokatorów. W pomieszczeniu
zalegały ustawione w stos walizki z rzeczami Ronnie. Zastanawiała
się kiedy zdążyli ją spakować. Zdjęła delikatnie szatę i
położyła ostrożnie na łóżku tak aby nie obudzić Mephisto.
-Długo mieszkasz sama w pokoju? - Zapytała siadając
na miękkiej pościeli obok śpiącego gada.
-Dwa lata temu moja współlokatorka ukończyła szkołę.
Od tamtej pory nie dzieliłam z nikim pokoju. - Położyła się
brzuchem na posłaniu i podparła podbródek dłońmi. - Cieszę się,
że mi Cię przydzielili. Kiepsko mieszka się samej.
-A mi się wydaje, że to całkiem fajna sprawa. -
Wyciągała kolejno rzeczy z torby i kładła na szafce nocnej. Dwie
książki: Powieść „Alicja w Krainie czarów” oraz obitą w
czarną skórę, zniszczoną częstym używaniem księgę z
zaklęciami; ręcznie struganą, jednak dobrze wykonaną różdżkę;
notes wraz z piórem i buteleczkę z tuszem. - Nikt Ci nie
przeszkadza no i możesz w spokoju robić to na co masz ochotę.
-Też mi się tak na początku wydawało, jednak po
pewnym czasie zaczyna doskwierać samotność. - Jej uwagę przykuł
poruszający się kawałek materiału. - Jak mniemam to nie sowę
ukrywasz w szacie. Masz szczura za chowańca? A może fretkę? -
Wypytywała chwaląc się przy tym swoją popielatą sową o imieniu
Esma siedzącą na drążku.
-Nie, coś zupełnie innego. - Nie wzięła pod uwagę,
że będzie musiała opowiedzieć o smoku kolejnej osobie.
Przeczuwała, że jednak na tym się nie skończy, a ostatecznie i
tak każdy z uczniów się o tym dowie. - To smok.
-Smok?! - Ronnie dawno nie widziała tak zaskoczonej
miny. Nawet stary Albus wydawał się mniej poruszony.
-Tak, jednak spokojnie, nie zje Twojej sowy. - Uspokoiła
Shirley obejmującą w geście obronnym swojego pupila. - Mam
pozwolenie aby go tu trzymać.
-Na razie jest mały, ale co zrobisz jak urośnie? -
Była trochę zaniepokojona gadem co było w pewnym stopniu dziwne
zważywszy na to iż należy do domu, który ma węża w herbie.
-Nie urośnie, chyba, że będzie tego chciał. Należy
do gatunku, który swobodnie może zmieniać swój rozmiar. Z tego co
wiem ta wielkość mu najbardziej odpowiada.
-Mam nadzieję. Smoki są z deka przerażające. -
Pomimo wypowiedzianych słów uśmiechnęła się szeroko. - Cóż
powinnyśmy iść spać. Jest już późno, a zajęcia zaczynają się
o ósmej.
Zgasiły świece i spoczęły w łóżkach. Ciemność
ogarniająca pokój działała kojąco. Kiedy zamknęła oczy mogła
wreszcie odetchnąć z ulgą. Długo rozmyślała o dzisiejszej
sytuacji. Zastanawiała się jak powinna postąpić. Ostatecznie
zaakceptowała swoje aktualne położenie. W końcu nie raz
wychodziła cało z opresji, a to nie wydaje się aż tak złe.
Żałowała tylko, że nie może z nikim o tym porozmawiać.
~♠~
T.B.C
Super. Tak jakoś już polubiłam Ronni i jej towarzysza. :D
OdpowiedzUsuńCzekam na jej dalsze losy. Pozdrawiam ;)
Omnomnom, Madziu! Nie przestajesz mnie zachwycać, kocham Twój styl pisania. <3
OdpowiedzUsuńPisz dalej i więcej, dużo weny życzę Ci kochana c:
Nie wiem co mam powiedzieć... Było cudnie, bardzo.. Wszystko jest takie dopracowane i ze szczegółami... Bardzo mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuń"Jest mi to obojętne... Pospiesz się stara czapo" o-mój-Boże, jak ja mogłam wcześniej nie zwrócić uwagi taki zajebisty tekst? Uśmiałam się niekiepsko xD.
OdpowiedzUsuńHmm.. Dalej nie kojarzę Pancy, w której części filmu się pojawiła?
Jak już mówiłam, mogłabym zakochać się w Draco jakiego stworzyłaś ;_;. Ale kawałek węgla również podbił moje serce!