„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 22 - Mapa Huncwotów

Edytuj post

Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że czas stanął w miejscu jak dotknięty rdzą mechanizm w starym zegarze wahadłowym. W tej samej chwili jej podświadomość zgniotła wszystkie wydarzenia z dnia dzisiejszego jak kartkę papieru w niekształtną kulkę, którą następnie niezdarnie rzucono w kąt już i tak zaśmieconego po brzegi niepotrzebnymi myślami pomieszczenia. Odniosła nieodparte wrażenie jakby każda smutna chwila straciła teraz na znaczeniu przepadając w najciemniejszej otchłani poprzez wciśnięcie przycisku resetu na kokpicie jej osobowości. Teraźniejszość za sprawą niewinnych żartów rudowłosego gryfona przybrała nieco weselszego ubarwienia, a ona sama poczuła się odrobinę lepiej. Idylla ta jednak nie mogła trwać w nieskończoność, a w jej przypadku nie powinna mieć nawet miejsca.
Veronica zaskoczona przyłożyła dłonie do swoich zmarzniętych polików głęboko analizując swoją reakcję. W tym samym momencie uczucie podłości ogarnęło jej kruche, niewinne serce i tocząc walkę z własnym sumieniem zacięła się jak gramofonowa płyta. Mina szybko jej zrzedła, gdy dotarło do niej, że nie jest to odpowiedni czas, że w tej chwili nie powinna się z niczego cieszyć, ale mimo to nie potrafiła odmówić tej skromnej radosnej nucie, która teraz głośno rozbrzmiewała w jej duchu niczym ulubiona pieśń. Spojrzała na Freda z iskrą podejrzenia. Zastanawiała się jakich czarów używa, dlaczego jest taki beztroski, pełen energii i w jaki sposób z taką łatwością przekonuje do siebie ludzi przy okazji zarażając ich swoim pozytywnym podejściem do życia. Nie potrafiła zrozumieć jak to możliwe, że wymiana kilku zdań z nim zesłała na jej buzię delikatny uśmiech i pozwoliła choć na chwilę zapomnieć o dzisiejszych problemach.
-Ach... - Wydała z siebie niejednoznaczny dźwięk. Olśniło ją. Płynnym ruchem przeczesała grzywkę palcami i unosząc twarz ku  górze wbiła spojrzenie w pochmurne niebo. 
-Coś się stało? - Zapytał zmartwionym głosem jakby obawiał się, że powiedział coś niestosownego. Ronnie pokręciła przecząco głową i zagłębiła się we wspomnieniach z dziecięcych lat. Zmysłami wyobraźni czuła zapach swojego ulubionego domowego ciasta i słodkiego mleka z miodem lipowym; słyszała radosne dziecięce okrzyki i śmiechy spowodowane najpewniej dobrą zabawą w berka lub chowanego; widziała jak będąc jeszcze małą dziewczynką siedziała zapłakana na ziemi z obdartymi kolanami, a obok niej chłopiec z czułością głaskał ją po głowie. Przypomniała sobie w jaki sposób dawny przyjaciel zawsze poprawiał jej humor, albo pocieszał ją, gdy była bardzo smutna. Myślała, że już dawno zapomniała o tych dobrych rzeczach, że z dzieciństwa pozostało jej tylko jedno wspomnienie. I choć wyryty w jej pamięci kadr śmierci Jarvisa sprawiał, że zbierało jej się na płacz to jednak z ciepłym wyrazem twarzy pomyślała, że gdyby dane było mu dożyć siedemnastu lat to z pewnością byłby taki jak Fred.
-Przepraszam, przypomniało mi się coś miłego i tak jakoś... no wiesz. - Powiedziała, gdy chłopak pomachał jej otwartą dłonią przed oczyma.
-Odpłynęłaś. Nie dało się nie zauważyć. - Odparł. -  Ale nie mam nic przeciwko takim nagłym odlotom od rzeczywistości. Powinnaś częściej myśleć o tej miłej rzeczy. Wtedy się uśmiechasz. Znacznie ładniej Ci z uśmiechem... Znaczy... no wiesz... emmm... ja... ech... - Zawstydzony wbił spojrzenie w przypadkowy punkt na ziemi i chcąc ukryć fakt, że zrobił się całkiem czerwony zakrył twarz dłonią. Bał się na nią spojrzeć więc stał ciągle w tej samej pozycji niczym słup soli i milczał jakby miało go to teraz przed czymś obronić
-Dziękuję. - Usłyszał w odpowiedzi. Głos dziewczyny dodał mu nieco odwagi więc zerknął na nią ukradkiem. Veronica chcąc okazać mu wdzięczność za miłe słowa i chwilową poprawę humoru tym razem świadomie uniosła kąciki swoich ust do góry wykrzywiając je na krótki moment w skromnym uśmiechu przeznaczonym specjalnie dla niego. Bicie jego serca niebezpiecznie przyspieszyło, a nagły przypływ endorfin niemal rozerwał go od środka. Był naprawdę szczęśliwy. Szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Wyprostował się i nieco pewniejszy siebie odwzajemnił gest. - W sumie... to nie odpowiedziałeś mi jeszcze na moje wcześniejsze pytanie. - Napomknęła chcąc nawiązać dalszą rozmowę. - Gdzie zgubiłeś brata? - Powtórzyła widzą jak Fred z miną mówiącą, że nie pamięta jego treści drapie się po głowie.
-Ach... no tak. - Nie był zadowolony z faktu przerwania tego miłego momentu, który z pewnością utkwi mu w pamięci na bardzo długi czas, jednak nie chcąc wyjść na egoistę grzecznie udzielił dziewczynie odpowiedzi. - W zasadzie to nie wiem, gdzie jest teraz mój głupkowaty brat. Wczoraj załatwił dwa bilety na mecz Quidditcha Irlandczyków z Bułgarami, który odbędzie się w przyszłym tygodniu w sobotę. Mieliśmy iść na niego razem, ale ostatecznie uznał, że nienależycie okazałem swój entuzjazm i byłem dla niego strasznie niemiły, dlatego poszedł szukać bardziej godnego towarzysza na tę okazję. Dasz wiarę? - Urażony schował ręce do kieszeni i wycedził pod nosem kilka brzydkich słów ubliżających jego rodzonemu bratu.
-Nie podziękowałeś mu za te bilety, prawda? - Spytała, gdy chłopak szeptem recytował kolejną obraźliwą fraszkę o George'u. 
-Nie, bo mnie wkurza średnio co jakieś osiem minut. - Spojrzała na niego z politowaniem.
-Ale z drugiej strony chciałbyś pójść na ten mecz. Czy tak?
-A kto by nie chciał? Bułgarzy mają w swoich szeregach istnego potwora. Wiktor Krum to najmłodszy, a zarazem najlepszy szukający na świecie. Za to Irlandczycy są cholernie dobrzy w grze taktycznej. Naprawdę chciałabym zobaczyć starcie tych dwóch drużyn! - Był niesamowicie pobudzony, gdy o tym opowiadał.
-Musi naprawdę lubić Quidditcha. - Pomyślała widząc jak się ekscytuje. - Więc w czym problem? Skoro tak bardzo Ci na tym zależy to po prostu przeproś George'a i podziękuj mu za bilety. Jestem pewna, że jak to zrobisz nie będzie miał już żadnych obiekcji przed zabraniem Cię ze sobą.
-Nie, nie, nie, nie mogę. - Z miną wyrażającą ogromny opór na samą myśl o przeprosinach, ku którym nie widział powodu westchnął ciężko wpierw teatralnie wywracając niebieskimi oczyma i siadając na pobliskim murku przybrał postawę myśliciela.
-Czy to jest właśnie to co nazywają „męską dumą”? - Chłopak wzruszył tylko ramionami.
-Mniejsza z tym, później coś wymyślę. - Wyciągnął w jej kierunku prawą dłoń z kciukiem wysuniętym do góry i puścił znienacka perskie oko. 
-No cóż... W takim razie życzę Ci powodzenia. - Usiadła obok niego, akurat na wprost stojącej nieopodal chatki Rebeusa Hagrida. Oboje zamilkli i ogarnięci ciszą podziwiali rozpościerający się dookoła krajobraz. Ronnie skupiła swój wzrok na miejscu w którym aktualnie przebywał jej smoczy pupil. Była niemal przekonana, że Mephisto teraz wychodzi z siebie i demoluję wnętrze niewielkiego domku robiąc przy tym kłopot gajowemu; że z pewnością czuje jej obecność i resztkami silnej woli powstrzymuje się przed przemianą w olbrzymiego smoka. Miała jednak opory przed pójściem tam, choć wiedziała, że prędzej, czy później będzie musiała się tam wybrać. Po prostu się bała; bała się tej rozmowy. Nie wiedziała jak mogłaby wytłumaczyć swoją nieobecność. I choć do głowy przychodziło jej wyłącznie to co opowiedziała Severusowi to jednak Mephisto był tym przed którym nie chciała niczego ukrywać. Ani tego dlaczego wycofała się z ich pierwotnego planu, ani tego czego dowiedziała się o swoim wrogu.
-Jestem tchórzem. - Wyszeptała, a jej buzia znowu spochmurniała. 
-Mówiłaś coś? 
-Nie, nic. - Zaprzeczyła. Podniosła się do pionu i wyciągając splecione ręce do góry przeciągnęła się mocno zupełnie jakby dopiero wyrwała się z objęć morfeusza.
-Wyglądasz na przybitą. 
-Wydaje Ci się. - Przeszła kilka kroków do przodu pozwalając chłodnemu wiatru bawić się jej długimi, czarnymi włosami. Wzięła głęboki wdech  świeżego powietrza i ponownie spojrzała w kierunku chatki.
-Wiem! - Krzyknął z entuzjazmem Fred. Ronnie aż podskoczyła na dźwięk jego uradowanego głosu. - Koniecznie muszę Ci coś pokazać! - Złapał ją delikatnie za nadgarstek i pociągnął za sobą nie przyjmując ani jednego słowa sprzeciwu.


Purpurowe krzewy żarnowca rosnące nieopodal głównego dziedzińca pachniały naprawdę pięknie. Ich słodka woń unosząca się w powietrzu delikatnie pieściła zmysł węchu Veronici, która nie potrafiła sobie odmówić i zerwała jedną gałązkę by później użyć jej do dekoracji swojego pokoju. Fred zaś nie zwracał uwagi na zapach tylko bacznie rozglądał się dookoła chcąc upewnić się, że żaden nieproszony jegomość nie zbliża się teraz w ich kierunku. W końcu ważnym było, aby nikt ich teraz nie przyłapał inaczej ze spontanicznej wycieczki nic by nie wyszło. Oboje ukrywali się za kwiatowym gąszczem, gdzie siedząc w kompletnej ciszy wyczekiwali końca trwającej stanowczo zbyt długo przerwy. Wyszli z ukrycia dopiero, gdy korytarze pełne uczniów całkiem opustoszały.
-Powiesz mi gdzie idziemy? - Zapytała zniecierpliwiona, gdy w przeciągu kilku minut Fred nie odezwał się ani słowem. 
-Zaraz się dowiesz. - Zatrzymał się i z wewnętrznej kieszeni szaty wyjął złożony na kilka części arkusz pożółkłego papieru.
-Co to takiego? - Spytała uważnie przyglądając się przedmiotowi, który trzymał w ręku.
-To jest moja droga Ronnie, Mapa Huncwotów. -  Z gracją zaprezentował ów kawałek papieru z nadzieją, że dziewczyna będzie pod wrażeniem; zamiast tego spotkał się jedynie z jej poirytowanym spojrzeniem. 
-To zwykły kawałek pergaminu. 
-Jesteś tego pewna? - Uśmiechnął się cwanie. - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Za dotknięciem różdżki na papierze zaczęły pojawiać się różnej długości linie, pstrokate wzory i symbole oraz ozdobne litery w kolorze czerni i ciemnego bordo, a na samym środku widniało zdanie:

„Panowie Lunatyk, Gilzdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić 
MAPĘ HUNCWOTÓW.”

-Och... Zwracam honor. Następnym razem uwierzę Ci na słowo. - Poklepała go po ramieniu w geście przeprosin. I zaciekawiona zapytała: - A więc do czego posłuży nam teraz ta mapa?
-Aby dostać się do miejsca, które chce Ci pokazać musimy się wpierw upewnić, że nie natrafimy po drodze na żadną zagubioną duszyczkę w postaci woźnego Filcha, Snape'a albo jakiegoś innego dyżurującego profesora. Mapa Huncwotów pozwala śledzić kroki wszystkich osób, które przebywają na terenie Hogwartu, więc z jej pomocą będziemy mogli się przedrzeć niezauważenie. 
-A gdzie dokładnie chcemy się udać? 
-O tutaj, na trzecie piętro. - Wskazał palcem na oznaczenie, które przedstawiało plakietkę z napisem „Sala 211” 
-Z tego co pamiętam Dumbledore zabronił uczniom wycieczek na to piętro. 
-Spokojnie. Byłem tam naprawdę wiele razy i do tej pory nie rozumiem powodu dla którego wzniesiono ten zakaz. - Ronnie nic nie odpowiedziała tylko tak jak obiecała chwilę temu uwierzyła mu na słowo.
Dzięki mapie udało im się bez problemu ominąć przechadzającego się po szkole woźnego oraz jego ukochaną kotkę Panią Norris, a także dyżurującą Minerwę McGonagall. Po dotarciu do Wielkich Schodów, byli już bezpieczni i z łatwością dostali się na trzecie piętro budynku. Kondygnacja nie różniła się zbytnio od pozostałych części budowli. Tak samo jak reszta ciągnęła się w nieskończoność, a rzeźby i żłobienia na ścianach były dokładnie takie same jak w każdym innym zakamarku szkoły. Jednak jedna rzecz wyjątkowo przykuła jej uwagę. W porównaniu do pozostałych pięter tutaj nie było ani jednego obrazu.
-Koniec psot. - Powiedział Fred, a mapa ponownie stała się kawałkiem czystego pergaminu. Oboje stanęli przed zmurszałymi drzwiami o numerze dwieście jedenaście zza których dobiegał delikatny dźwięk fortepianu. 
-Powiedz Fred... Czy jest tu ktoś jeszcze? - Zapytała zaniepokojona.
-Bez obaw, jesteśmy tu tylko my.
-Więc dlaczego słyszę... - Nie pozwolił jej dokończyć tylko bez ostrzeżenia przekręcił mosiężną klamkę w prawo po czym popchnął ramieniem płytę drzwiową do wewnątrz. Przeszedł przez ościeżnicę i skinieniem głowy zaprosił dziewczynę do środka. Ronnie niepewnie za nim podążyła. Pomieszczenie było niemal puste, bardzo przestronne o dominujących barwach czerni i bieli. Parkiet w pełni pokrywały płytki ułożone na wzór klasycznej szachownicy, a w samym centrum widniała niewielka scena w kształcie okręgu na środku której ustawiono potężny, czarny jak smoła fortepian. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, gdy nie ujrzała nikogo przy instrumencie z którego nadal wydobywała się przepiękna melodia.
-Samogrający fortepian? 
-Otóż to. Chociaż niektórzy powiadają, że gra na nim duch zmarłej założycielki Hogwartu Roweny Ravenclaw. Osobiście jednak wolę wersję o tym, że działa pod wpływem jakiegoś czaru, to bardziej ekscytujące.
-Racja, w końcu duchy to nic specjalnego. - Podeszła do instrumentu. - Ale ten fortepian z pewnością jest zaczarowany.
-Skąd ta pewność?
-Hmmm... Przeczucie? - Skłamała, w końcu nie mogła powiedzieć, że jest w stanie wyczuć wszelkiego rodzaju magię. - Znam ten utwór... czyżby to była Sonata Księżycowa? - Po wypowiedzeniu tytułu utworu fortepian zaprzestał gry. Dziwny impuls przeszedł jej ciało, gdy dotknęła jego obudowy, zupełnie jakby coś namawiało ją do skorzystania z okazji i sprawdzenia, czy jej dłonie jeszcze pamiętają jak obchodzić się z klawiszami.
-Umiesz grać? - Zapytał zaskoczony, gdy Veronica zajęła miejsce na specjalnej ławeczce i umieściła stopy na pedałach.
-Kiedyś trochę grałam. W Beauxbatons dyrektorka kładła nacisk na to, aby każda uczennica specjalizowała się w jakiejś konkretnej dziedzinie. W połowie pierwszej klasy obowiązkiem było na coś się zdecydować, nie pamięta jednak czemu wybrałam akurat grę na fortepianie. - Wzięła głęboki wdech, następnie delikatnym ruchem wcisnęła klawisz, którego dźwięk w postaci przyjemnego dreszczu przeszedł jej po plecach. Poprzedzona tym uczuciem wcisnęła kolejny, potem następny i następny, aż spod uniesionej klapy zaczęła wydobywać się niesamowicie piękna melodia. Jej ruchy był pełne finezji, a wyraz jej twarzy wyrażał stuprocentowe skupienie i mimo że zagrała dokładnie tą samą Sonatę Księżycową Beethovena to w rzeczywistości brzmiała ona nieco inaczej.
-Jesteś niesamowita... To znaczy, to było niesamowite. - Powiedział, gdy po kilku minutach występu zapanowała przenikliwa cisza. Veronica opuściła dłonie i zlustrowała widok rozpościerający się za oknem.
-Wiesz? Już chyba wiem dlaczego zdecydowałam się na fortepian. - Chłopak wytężył słuch. - Bo gdy gram, naprawdę czuję, że żyję. 

~♠~

T.B.C

8 komentarzy

  1. Witam i o samopoczucie pytam.
    Zdaje mnie się, czy rozdział dłuższy niż poprzednio? Tak, chyba się nie mylę, co nie byłoby rzeczą specjalnie dziwną. Ah, ta moja nieoceniona skromność.
    Oderwanie od smętów bardzo dobrze robi. Miło, że Fred zorganizował dziewczynie czas wolny. No a ja (wreszcie) dowiedziałam się, kto został oczarowany osobą Ronnie. Mam jedynie nadzieję, iż szybko tego nie zapomnę. Swoją drogą, nie mogę doczekać się wkroczenia do akcji Mephisto. Zapewne będzie wściekły i da swojej właścicielce nieźle popalić. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Aczkolwiek mam nadzieję, że nikt oraz nic bardzo przy tym nie ucierpią.
    Czuję, że wyprawa na trzecie piętro wbrew zakazowi źle się skończy dla odważnych czarodziejów. Mam złe przeczucia, chociaż nie znam ich powodu. Po prostu moja intuicja podpowiada mnie, iż coś się wydarzy. Kurczę no, a Ronnie już wystarczająco nagrabiła sobie u Snape'a. Proszę, rozegraj to tak, aby główna bohaterka nie wpadła w nazbyt wielkie kłopoty.
    Życzę samych dobroci. Przesyłam mnóstwo pozytywnej weny. Trzymam kciuki, ażeby wena nie postanowiła Cię opuścić i trwała u Twego boku już na wieki.
    Do następnego! (^.^)/

    OdpowiedzUsuń
  2. Baaardzo przyjemny rozdzialik :3
    tylko mam nadzieję, że nie skończy się to mdłym trójkątem romantycznym DD:
    Tęsknię za Mephisto, tho~
    Weny Homarku <3

    OdpowiedzUsuń
  3. p.s. kocham Cię za Sonatę Księżycową <3 Znaczy kocham Cię za to że jesteś Madzią ale teraz to tak księżycowo Cię kocham xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Nosz, jakim cudem ominęłam 3 rozdziały? ...
    Aaaleee - nadrobiłam! Tak! I wiesz co? To najlepiej nieprzespana noc w moim życiu xD Polubiłam Ronnie <3 Serio polubiłam ^^ A zachęcona tym opowiadaniem, obejrzałam pierwszą część Harrego Pottera, by się do niego przekonać... Doszłam do dwóch wniosków:
    1. Polski dubbing Pottera całkiem mi się podoba, bo Daniel Radcliffe brzmi jak przedszkolak *_*
    2. Zdecydowanie wolę akcję w Twoim opowiadaniu xD I o! Fred w sumie jest kozacki zarówno tu jak i filmie (nie wiem jak to wygląda w książce *-*)
    "Nie, bo mnie wkurza średnio co jakieś osiem minut" - Jaki dokładny...
    Dobra! Teraz mogę odetchnąć i porządnie się wyspać!
    A Ciebie niech wena nie opuszcza! <3

    Trzymaj się ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Będę musiała nadrobić czytanie rozdziałów i już się do tego zabieram. :)
    Pewnie rozdziały są cudne, jak zwykle z resztą :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam serdecznie! Przybywam z (nie)dobrą wiadomością.
    Dostąpiłaś zaszczytu bycia nominowaną przeze mnie do LBA. Wiem, że się cieszysz, któż by tego nie robił?
    Po pytania zgłoś się na mojego bloga.
    http://kaciktworczypanienkikernit.blogspot.com/
    Żegnam! (^.^)/

    OdpowiedzUsuń
  7. Mapa Huncwotów! Nawet nie wiesz jak miło widzieć znajome rzeczy, od razu usłyszałam głos Harrego mówiącego "Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.", czy "Koniec psot". Rozdział był bardzo przyjemny, odrywający od negatywnych emocji i ta sonata księżycowa, po prostu, ach. <3

    Czekam na następną notkę i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdział naprawdę był taką dobrą odskocznią po wydarzeniach z poprzedniego rozdziału. Twój styl pisania jest taki.. książkowy,ticz mi senpai ;_;.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.