Cichy dźwięk fortepianu towarzyszył Veronice do końca dnia aż pomarańczowa kula ognia nie skryła swojego żaru za ciągłą linią horyzontu.
Delikatna melodia „Sonaty Księżycowej”, którą nuciła w myślach koiła jej nerwy zszargane nadmiarem nieoczekiwanych zdarzeń.
Dzień spędzony ze starszym kolegą naładował jej podupadające jak w starym vanie akumulatory. Pozytywna aura otaczająca Freda, którą potrafił zarazić bez najmniejszego problemu dodała jej teraz nieco odwagi. Zebrała się więc w sobie i postanowiła stanąć twarzą w twarz z Mephistophelesem.
Minimalnie przygarbiona stanęła na pojedynczym schodku wiodącym od progu chatki gajowego Rebeusa Hagrida. Objęła się rękami i drżąc niespokojnie wbiła miodowe spojrzenie w porośniętą zielonkawym mchem drewnianą powierzchnię drzwi. Zesztywniała na samą myśl o rozgniewanym smoku, choć już po kilku sekundach dziwnym wydało jej się, że z wnętrza posiadłości nie dobiegają żadne odgłosy żarliwego buntu przyjaciela. Z każdym kolejnym uderzeniem serca źródełko pewności siebie, które udało jej się w sobie zebrać wysychało, aż ostatecznie wyparowało niczym pojedyncza kropla wody na rozgrzanym promieniami lipcowego słońca asfalcie. Wzięła duży haust powietrza po czym zacisnęła wargi w wąską linię. Niepewnie wyciągnęła rękę do przodu i zastukała trzykrotnie w zmurszałą płytę drzwiową. Podskoczyła na dźwięk zbliżających się ciężkich kroków, a skrzypnięcie zaśniedziałych zawiasów sprawiło, że zacisnęła zęby i wykrzywiła twarz w lekkim grymasie. Przełknęła głośno ślinę, gdy zza otwartych już na oścież drzwi ujrzała wylegującego się przy kominku Mephistophelesa.
-Witaj Ronnie. - Spojrzała na stojącego tuż obok gospodarza domu, który z szerokim uśmiechem zaprosił ją do środka. W pierwszej chwili nieświadomie zignorowała jego obecność; nie zauważyła go nawet pomimo jego rzucającej się w oczy potężnej budowy ciała. Kilka sekund później odpowiedziała wymuszonym uśmiechem i z lekkim oporem naznaczonym tchórzostwem weszła do pomieszczenia pachnącego kurzem i tartą dyniową, które pełniło jednocześnie funkcję kuchni i salonu dla gości.
-Mephisto... - Zaczęła, gdy gajowy poszedł przygotować skromny poczęstunek i z niezwykłą dokładnością zajął się polerowaniem niekompletnego zestawu do herbaty. Smok uniósł łebek do góry. Przez krótką chwilę przewiercał ją na wylot swoimi rtęciowymi ślepiami, po czym nic nie mówiąc odwrócił głowę jakby był obrażony. - Przepraszam. Po drodze napotkałam kilka komplikacji, przez co bałam się przyjść wcześniej bo myślałam, że będziesz na mnie zły. - W odpowiedzi nie usłyszała jednak nic poza czymś przypominającym westchnięcie. Zaskoczona jego reakcją zamilkła i zajęła miejsce przy stole, na którym Hagrid postawił dwa kubki z jaśminowym naparem i talerzykiem dyniowego ciasta.
-Cały dzień jest jakiś nie w sosie. - Wtrącił mężczyzna zmartwionym tonem widząc jak Mephisto nie przejawia żadnych oznak emocji na widok swojej opiekunki. - Na początku myślałem, że może się czymś struł, ale skubaniec ma dobry apetyt.
-Myślę, że to raczej kwestia ciśnienia. Dzisiaj jest wyjątkowo wysokie. Poza tym zbliżają się mrozy za którymi nie przepada. - Uspokoiła go. Objęła gliniane naczynie dłońmi i wciągnęła nosem gorącą parę, która swoim ciepłem popieściła jej zatoki.
-Pewnie masz rację, w końcu znasz go najlepiej. - Nigdy w to nie wątpiła, aż do teraz.
-Witaj Ronnie. - Spojrzała na stojącego tuż obok gospodarza domu, który z szerokim uśmiechem zaprosił ją do środka. W pierwszej chwili nieświadomie zignorowała jego obecność; nie zauważyła go nawet pomimo jego rzucającej się w oczy potężnej budowy ciała. Kilka sekund później odpowiedziała wymuszonym uśmiechem i z lekkim oporem naznaczonym tchórzostwem weszła do pomieszczenia pachnącego kurzem i tartą dyniową, które pełniło jednocześnie funkcję kuchni i salonu dla gości.
-Mephisto... - Zaczęła, gdy gajowy poszedł przygotować skromny poczęstunek i z niezwykłą dokładnością zajął się polerowaniem niekompletnego zestawu do herbaty. Smok uniósł łebek do góry. Przez krótką chwilę przewiercał ją na wylot swoimi rtęciowymi ślepiami, po czym nic nie mówiąc odwrócił głowę jakby był obrażony. - Przepraszam. Po drodze napotkałam kilka komplikacji, przez co bałam się przyjść wcześniej bo myślałam, że będziesz na mnie zły. - W odpowiedzi nie usłyszała jednak nic poza czymś przypominającym westchnięcie. Zaskoczona jego reakcją zamilkła i zajęła miejsce przy stole, na którym Hagrid postawił dwa kubki z jaśminowym naparem i talerzykiem dyniowego ciasta.
-Cały dzień jest jakiś nie w sosie. - Wtrącił mężczyzna zmartwionym tonem widząc jak Mephisto nie przejawia żadnych oznak emocji na widok swojej opiekunki. - Na początku myślałem, że może się czymś struł, ale skubaniec ma dobry apetyt.
-Myślę, że to raczej kwestia ciśnienia. Dzisiaj jest wyjątkowo wysokie. Poza tym zbliżają się mrozy za którymi nie przepada. - Uspokoiła go. Objęła gliniane naczynie dłońmi i wciągnęła nosem gorącą parę, która swoim ciepłem popieściła jej zatoki.
-Pewnie masz rację, w końcu znasz go najlepiej. - Nigdy w to nie wątpiła, aż do teraz.
♠
Odetchnęła głęboko.
Usiadła na skraju łóżka i podparła dłonie o powierzchnię sprężynowego materaca odzianego w białe jak przebiśniegi prześcieradło. Zdjęła buty po czym odepchnęła je niezdarnie stopami na bok. Spojrzała na Mephisto, który chwilę temu zajął swoje ulubione miejsce w rogu łóżka i skulony w kłębek pogrążył się we własnych myślach, porozrzucanych w specyficznym układzie. Będąc z nim zupełnie sam na sam, bo Sheryl obecnie była poza dormitorium poczuła się dziwnie przytłoczona. Zacisnęła mocno dłonie na miękkiej pościeli i zerknęła na swoje odbicie w stojącym na komódce niewielkim, zakurzonym lusterku. Zastanowiła się chwilę nad tym jak pokręcony miała dzisiaj dzień i ponownie wzięła głęboki wdech, który zdawał się oczyścić jej duszę. Po chwili nie obawiała się już uniesionego tonu smoczego głosu. W jej głowie nie było już miejsca na zamartwianie się niepotrzebnymi rzeczami. Teraz chciała wiedzieć tylko jedno; chciała poznać przyczynę niecodziennego zachowania przyjaciela, dlatego postanowiła podjąć się próby zagrania z nim w otwarte karty.
-Mephisto... - Wypowiedziała jego imię chcąc choć na krótki moment zwrócić jego uwagę, jednak bez większego skutku. Niezręczna cisza zawisła w powietrzu wypełniając pokój lekko napiętą atmosferą. Kiedy chciała spróbować zawołać go ponownie uprzedził ja odzywając się cicho.
-Miałem dziwny... sen. - Momentalnie wytężyła słuch, gdy do jej uszu dobiegły pierwsze w dniu dzisiejszym słowa smoczego przyjaciela.
-Sen? - Zapytała zaskoczona. - Mówiłeś mi kiedyś, że smoki nie miewają snów.
-Bo smoki nie śnią. Zamiast snów mamy wspomnienia, więc kiedy śpimy wspominamy.
-W takim razie musiało to być jakieś dziwne wspomnienie. - Mephisto przez chwilę się zastanowił.
-Nigdy nie spotkałem postaci, która mi się ukazała, więc to nie mogło być wspomnienie. To było też zbyt rzeczywiste i nieprawdopodobne nawet jeśli miałby to być sen. Całość przypominała bardziej wizję albo coś w tym rodzaju. W tym „śnie” spotkałem mężczyznę ubranego w czerń. Jego twarz była skryta pod kapturem, więc nie widziałem jego twarzy, nie czułem też zapachu, czy ciepła od niego bijącego, ale było w nim coś co sprawiło, że natychmiast bezgranicznie mu zaufałem. Przedstawił się jako Kruk. Przekazał mi wiadomość. - Zawahał się na moment. - Jego zdaniem podczas halloween na terenie Hogwartu wydarzy się coś złego. Gdy o tym wspominał wymienił Twoje imię.
-Myślisz, że to był ktoś kogo znam?
-Nie wiem, ale z pewnością On zna Ciebie. Chciał żebym powstrzymał Cię od wzięcia udziału w szkolnym wydarzeniu. - Spojrzał na nią wymownie.
-Chyba nie wziąłeś tego na poważnie? - Zapytała udając rozbawienie, jednak w rzeczywistości ogarnęło ją niepokojące uczucie deja vu. Gdy oceniła początkowy zarys tego co przedstawił jej Mephisto wiedziała już, że to nie mógł być przypadek iż tego samego dnia obojgu przydarzyło się coś tak dziwnego. Zastanawiała się teraz czy obie wizje są ze sobą w jakiś sposób powiązane, czy raczej każda pochodzi z innego źródła. W tej chwili zwątpiła w wiarygodność swojego snu, jednak nie potrafiła przestać wierzyć w żadne słowo jakie usłyszała od babci.
-Chyba jednak tak. Poza tym to nie wszystko co mi powiedział. - Zapadł moment milczenia, który niepostrzeżenie chwyciła Veronicę w szpony lekkiej paniki. Ton jego głosu nie zwiastował nic dobrego, a przy tym brzmiał niezwykle poważnie. - Epicentrum tego zła będziesz Ty. Wszystko zacznie się od Ciebie jeśli zaangażujesz się w halloweenową zabawę.
-Poczekaj... chyba nie do końca rozumiem...
-„Seman Relia” - Źrenice dziewczyny stały się niebezpiecznie węższe, niemal niewidoczne. - To zaklęcie z księgi staruszki Wilhelminy. Już raz z niego skorzystałaś. Z tego co mówił ten mężczyzna trzydziestego pierwszego października użyjesz go ponownie.
-...Obiecałam sobie, że nigdy więcej go nie użyję. - Wyszeptała z trudem. Objęła się rękami i zadrżała przywołując w głowie niechciane wspomnienia z tamtego dnia.
-Wiem o tym, ale nigdy nie możesz być tego pewna.
-Więc uważasz, że mogę okazać się na tyle szalona by pozbawić życia kolejną osobę?! Nie bądź śmieszny! - Przez moment nie mogła złapać oddechu, więc Mephisto podszedł do niej aby ją uspokoić. Wspiął się na jej ramię i pocieszył ją tak jak zawsze wtulając pyszczek w jej zimny policzek.
-Nie, ale wierzę, że w obronie własnej lub bliskiej Ci osoby byłoby to możliwe. - Wyszedł z tego obronną ręką, a po tym nie mogła nie przyznać mu racji. - Poza tym ufam temu co powiedział mi Kruk.
-...Ja mu nie ufam, dlatego nie posłucham jego rady. - Wyszeptała.
-Ronnie...
-Skąd możemy wiedzieć, czy to nie jakiś podstęp, a ten cały Kruk nie jest oszustem?
-Kieruję się przeczuciem i naprawdę wierzę w to co powiedział, ale wiem, że i tak zrobisz jak będziesz chciała. - Odpowiedział zrezygnowany.
-Nie martw się o zaklęcie, nie użyję go, nie za taką cenę. - Mephisto westchnął. - Poza tym... ja też muszę Ci coś powiedzieć.
-Mephisto... - Wypowiedziała jego imię chcąc choć na krótki moment zwrócić jego uwagę, jednak bez większego skutku. Niezręczna cisza zawisła w powietrzu wypełniając pokój lekko napiętą atmosferą. Kiedy chciała spróbować zawołać go ponownie uprzedził ja odzywając się cicho.
-Miałem dziwny... sen. - Momentalnie wytężyła słuch, gdy do jej uszu dobiegły pierwsze w dniu dzisiejszym słowa smoczego przyjaciela.
-Sen? - Zapytała zaskoczona. - Mówiłeś mi kiedyś, że smoki nie miewają snów.
-Bo smoki nie śnią. Zamiast snów mamy wspomnienia, więc kiedy śpimy wspominamy.
-W takim razie musiało to być jakieś dziwne wspomnienie. - Mephisto przez chwilę się zastanowił.
-Nigdy nie spotkałem postaci, która mi się ukazała, więc to nie mogło być wspomnienie. To było też zbyt rzeczywiste i nieprawdopodobne nawet jeśli miałby to być sen. Całość przypominała bardziej wizję albo coś w tym rodzaju. W tym „śnie” spotkałem mężczyznę ubranego w czerń. Jego twarz była skryta pod kapturem, więc nie widziałem jego twarzy, nie czułem też zapachu, czy ciepła od niego bijącego, ale było w nim coś co sprawiło, że natychmiast bezgranicznie mu zaufałem. Przedstawił się jako Kruk. Przekazał mi wiadomość. - Zawahał się na moment. - Jego zdaniem podczas halloween na terenie Hogwartu wydarzy się coś złego. Gdy o tym wspominał wymienił Twoje imię.
-Myślisz, że to był ktoś kogo znam?
-Nie wiem, ale z pewnością On zna Ciebie. Chciał żebym powstrzymał Cię od wzięcia udziału w szkolnym wydarzeniu. - Spojrzał na nią wymownie.
-Chyba nie wziąłeś tego na poważnie? - Zapytała udając rozbawienie, jednak w rzeczywistości ogarnęło ją niepokojące uczucie deja vu. Gdy oceniła początkowy zarys tego co przedstawił jej Mephisto wiedziała już, że to nie mógł być przypadek iż tego samego dnia obojgu przydarzyło się coś tak dziwnego. Zastanawiała się teraz czy obie wizje są ze sobą w jakiś sposób powiązane, czy raczej każda pochodzi z innego źródła. W tej chwili zwątpiła w wiarygodność swojego snu, jednak nie potrafiła przestać wierzyć w żadne słowo jakie usłyszała od babci.
-Chyba jednak tak. Poza tym to nie wszystko co mi powiedział. - Zapadł moment milczenia, który niepostrzeżenie chwyciła Veronicę w szpony lekkiej paniki. Ton jego głosu nie zwiastował nic dobrego, a przy tym brzmiał niezwykle poważnie. - Epicentrum tego zła będziesz Ty. Wszystko zacznie się od Ciebie jeśli zaangażujesz się w halloweenową zabawę.
-Poczekaj... chyba nie do końca rozumiem...
-„Seman Relia” - Źrenice dziewczyny stały się niebezpiecznie węższe, niemal niewidoczne. - To zaklęcie z księgi staruszki Wilhelminy. Już raz z niego skorzystałaś. Z tego co mówił ten mężczyzna trzydziestego pierwszego października użyjesz go ponownie.
-...Obiecałam sobie, że nigdy więcej go nie użyję. - Wyszeptała z trudem. Objęła się rękami i zadrżała przywołując w głowie niechciane wspomnienia z tamtego dnia.
-Wiem o tym, ale nigdy nie możesz być tego pewna.
-Więc uważasz, że mogę okazać się na tyle szalona by pozbawić życia kolejną osobę?! Nie bądź śmieszny! - Przez moment nie mogła złapać oddechu, więc Mephisto podszedł do niej aby ją uspokoić. Wspiął się na jej ramię i pocieszył ją tak jak zawsze wtulając pyszczek w jej zimny policzek.
-Nie, ale wierzę, że w obronie własnej lub bliskiej Ci osoby byłoby to możliwe. - Wyszedł z tego obronną ręką, a po tym nie mogła nie przyznać mu racji. - Poza tym ufam temu co powiedział mi Kruk.
-...Ja mu nie ufam, dlatego nie posłucham jego rady. - Wyszeptała.
-Ronnie...
-Skąd możemy wiedzieć, czy to nie jakiś podstęp, a ten cały Kruk nie jest oszustem?
-Kieruję się przeczuciem i naprawdę wierzę w to co powiedział, ale wiem, że i tak zrobisz jak będziesz chciała. - Odpowiedział zrezygnowany.
-Nie martw się o zaklęcie, nie użyję go, nie za taką cenę. - Mephisto westchnął. - Poza tym... ja też muszę Ci coś powiedzieć.
♠
Na niewielkiej komódce wykonanej z cisowego drewna leżały schludnie ułożone jak od linijki przedmioty codziennego użytku, które niekoniecznie cieszyły się popularnością w wielkim magicznym świecie. Talia klasycznych kart do gry, elegancki cylinder z białym, pluszowym królikiem i plastikową różdżką zwany potocznie zestawem małego magika, mugolski bilon, a także najzwyklejsze złote wahadełko do hipnozy i stary aparat fotograficzny z polaroidem. Wszystkie przedmioty były niezwykle zadbane bez najmniejszego śladu kurzu na swojej powierzchni, za wyjątkiem kart, te posiadały niezmywalną skazę w postaci zadarć i licznych kleksów zielonego atramentu.
Właścicielką owych rzeczy była Tanya O'Neill, dziewczyna równie czystej krwi co mentalnego mugolskiego pochodzenia. Uczennica szóstego roku w Akademii Magii Beauxbaton i najlepsza przyjaciółka Veronici – przynajmniej tak uważała, jednak to nie była do końca prawda.
Siedziała przy biurku z nosem w arkuszu pożółkłego papieru. Czytała ostatni list jaki otrzymała od Veronici. Uśmiechnęła się na widok jej eleganckiego pisma, którego szyk zawsze psuła koślawa litera „g”. Przycisnęła kartkę do siebie i opierając wygodniej plecy o oparcie krzesła uniosła głowę do góry wbijając spojrzenie brązowych tęczówek w sufit. Dopiero teraz poczuła jak bardzo brakuje jej towarzystwa przyjaciółki; a raczej wyzwolicielki.
Tanya była jedną z tych osób, które odtrącano za bycie inną od reszty. Często żałowała, że nie urodziła się w innym świecie, rodzinie, czasie bądź miejscu. Jako czarownica z porządnego rodu miała swoje obowiązki – w pierwszej kolejności musi ukończyć akademię z bardzo dobrymi wynikami; w drugiej świecić przykładem, jak na panienkę z zamożnego rodu przystało; w trzeciej poznawać tajniki rodzinnego interesu i jak każdy w podobnej sytuacji po ukończeniu szkoły przejąć jego pewną część na swoje barki. Jak można się domyślić, żaden z wymienionych punktów nie szedł jej najlepiej.
Z natury była osobą spokojną, momentami zwariowaną o ukrytej buntowniczej cesze, którą potrafiła okazać jedynie samej sobie, dlatego często farbowała włosy, co w statucie prestiżowej akademii było niedopuszczalne. Jednak głównym powodem jej odmienności nie były jej słabe stopnie, niepoprawne zachowanie, czy kolorowe włosy, ale jej niespotykane zainteresowanie. Jej główną pasją była nauka mugolskich sztuczek karcianych i podobnego rodzaju oraz kolekcjonowanie przedmiotów ze świata mugoli. Z tego powodu była gnębiona i poniżana przez sporą część uczennic. Zazwyczaj ignorowała wszystkie rzucone w jej kierunku uwagi, jednak, gdy w drugiej klasie kilka dziewczyn zniszczyło jej karty i rozrzuciło po całym korytarzu była zdruzgotana. Wtedy Veronica jako jedyna okazała jej trochę współczucia. Stanęła w jej obronie i pomogła pozbierać pojedyncze, zaplamione tekturki. Od tamtej pory Tanya trzymała się blisko niej, a przez fakt, że Ronnie była wnuczką najlepszej przyjaciółki dyrektorki akademii Pani Madame Maxime nikt jej już więcej nie dokuczał.
„Powinnaś nadal robić to co sprawia Ci radość.” - Przypomniała sobie słowa Veronici, które skierowała do niej oddając ostatnią z pięćdziesięciu dwóch kart. Kilka prostych słów - od tego wszystko się zaczęło.
~♠~
T.B.C.
Rozdział był świetny mimo Twojego braku weny. Najważniejsze jest to, że walczyłaś ze sobą i się starałaś i obie doskonale o tym wiemy. Rozmowy Ronnie z Mephistem mają w sobie to coś.. ten urok, który sprawia, że chciałoby się czytać całe opowiadanie składające się z ich rozmowy.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje porównania - mam nadzieje, że o tym wiesz. ;3
Co do Tanyi, to naprawdę myślałam, że okażę się wrogiem Ronnie a tu taki surprajs - jak zwykle zresztą. :D
Dużo weny Madziu <3
Bardzo przyjemnie się czytało jak zwykle :3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w końcu (chociaż w minimalnym stopniu) przedstawiłaś postać Tanyi no i nie mogę się doczekać już Halloween ;_; <3
Wybaczam ci, że tak mało miejsca poświęciłaś Tanyi. Mam wrażenie, że mimo tego i tak napisałaś o niej wystarczająco, a przynajmniej tyle, aby zaspokoić chwilowo "głód" *_* W ogóle sztuczki karciane ♥♥ Uwielbiam ^^ Co jak co, ale hobby to ma fajne :>
OdpowiedzUsuńMocy życzę ♥ I oczywiście czekam na więcej, na Halloween!
Chcę już wiedzieć co sie będzie działo podczas halloween, dlatego pisz!
OdpowiedzUsuń