„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 4 - Smoczy konflikt

Edytuj post

Poważne rozmowy zawsze budziły napięcie i każdy kto znalazł się w jej centrum na pewno czuł się nieswojo. Wykład od Profesor McGonagall i Profesora Flitwicka ciągnął się w nieskończoność i to nie dlatego, że był nudny. Pierwsze kilka zdań mogło naprawdę przerazić, do tego stopnia, że serce zamierało w piersi. Minerva McGonagall była już gotowa wsadzić smoka w żelazną klatkę i odesłać tam, gdzie pojęcie wolności zastąpiono kratami i łańcuchami. Dziewczyna w ciągu całego swojego życia nie usłyszała aż tylu różnorodnych uwag dotyczących tego jak niebezpiecznymi stworzeniami są te  właśnie gady. Po godzinnej, może trochę dłuższej wymianie zdań w końcu udało im się dojść do jakiegoś rozwiązania, które zadowoliło obie strony. Mephistopheles mógł zostać w szkole jednak warunkiem było, że codziennie rano przed śniadaniem Ronnie musi zostawiać go pod opieką gajowego na cały dzień i dopiero wieczorem może go zabrać  z powrotem do pokoju. Jednak kara obowiązywała każdego, dlatego Slytherin stracił pierwszego dnia aż piętnaście punktów.
Aby ustalić wszystkie szczegóły Veronica wraz z Profesor McGonagall udała się do chatki gajowego Rebeusa Hagrida. Dróżka ułożona z kamieni wiodła w nizinny obszar terenu Hogwartu. Na skraju lasu stał niewielki ceglany domek. Miał dwa szpiczaste daszki, a w całości był porośnięty zielonym mchem. Dookoła walały się kawałki porąbanego drewna, a obok głównego wejścia widniało małe pole uprawne, którego strzegł poniszczony strach na wróble.
-Zostań na zewnątrz, muszę z nim najpierw porozmawiać. - Minevra zapukała w zmurszałe ze starości drzwi i weszła do środka. Ronnie rozglądała się dookoła, a widok chwytał ją za serce. Ocean różnorodnych kolorowych drzew rozpościerał się aż po horyzont, a budowla Hogwartu z dolnego punktu widzenia sprawiała jeszcze większe wrażenie. Nawet powietrze było tutaj inne, takie od którego człowiek czuł się lżejszy. Mephistopheles zauważywszy ruch między źdźbłami wysokich traw zeskoczył z ramienia dziewczyny i pognał w kierunku niezidentyfikowanego celu. Złapał ostrymi zębami małą puchatą ryjówkę i natychmiast pożarł.
-Do widoku pożeranych przez Ciebie małych, puchatych i uroczych stworzonek nigdy się nie przyzwyczaję. - Zatkała uszy kiedy usłyszała dźwięk miażdżonych kości gryzonia.
-Taki jest już naturalny porządek. - Zlizał resztki krwi z pyska. - Obiecałem Ci, że nie będę jeść ludzi, ale na wegetarianizm się nigdy nie przerzucę.
-Ale niektóre owoce jesz z wielką chęcią.
-Owszem, jeśli są wystarczająco słodkie. - Usiadł na jednym kawałku leżącego na ziemi drewna i wlepił ślepia w lekko zachmurzone niebo. - Mam ogromną ochotę polatać. Tak jak w Beauxbatons.
-Myślę, że teraz powinniśmy sobie odpuścić. - Ukucnęła obok i również uniosła wzrok do góry. W takim ustawieniu wyglądali odrobinę jak mali podróżnicy obserwujący ruchy chmur. Po niespełna kilku minutach drzwi od chatki ponownie się otworzyły.
-Dziękuję Hagridzie. - Przeszli kolejno przez próg. - Nie znam innej osoby, która mogłaby sobie  poradzić z tym zadaniem.
-Schlebia mi Pani, Pani Profesor. - Spomiędzy plątaniny długiej ciemnej brody zalśniły w szerokim uśmiechu jasne, wybrakowane zęby.
-Jestem tylko szczera Hagridzie. A oto uczennica o której Ci mówiłam. - Podeszła do Ronnie, która powróciwszy do pionu czekała na swój moment. - I jej... nietypowy towarzysz. -  Mephisto wdrapał się po szacie na swoje ulubione miejsce na ramieniu dziewczyny.
-Veronica, tak? Ja nazywam się Hagrid, bardzo mi miło. - Wyciągnął w jej kierunku dużą, silną dłoń.
-Mnie również. - Uścisnęła ją niepewnie jakby bała się, że może zmiażdżyć jej palce.
-Tak więc, zostawię Was teraz samych. Panno Sheffield, za pół godziny proszę udać się na następne zajęcia. Pierwszą lekcję opuściłaś w trakcie, a druga minęła podczas naszej rozmowy. Nie chcę widzieć kolejnych nieobecności. Czy to jasne? - Sprawiała wrażenie bardzo surowej, jednak jako wicedyrektor starała się poświęcić trochę czasu każdemu uczniowi i to w taki sposób aby każdy wyciągnął z tego jakieś nauki, tudzież uczeń jak i ona sama. Hagrid zaprosił Ronnie do środka. Przeszła niepewnie przez próg i stanęła na środku dużego pomieszczenia. W środku było więcej przestrzeni niż się spodziewała. Przy palenisku stał duży okrągły stół przy którym ustawione były różnego rodzaju krzesła i jeden skórzany fotel, a na kanapie w rogu spał wielki pies. Za pozwoleniem, Ronnie usiadła na jednym z taboretów.
-Masz ochotę się czegoś napić? Mam trochę soku z dyni i dobrą herbatę jaśminową. - Wydawał się być nieco stremowany.
-Nie dziękuję, ale poprosiłabym o odrobinę wody dla mojego przyjaciela. - Mephistopheles usiadł na stole i bacznie przyglądał się mężczyźnie. Hagrid nalał trochę wody do glinianej miseczki i podsunął smoku pod nos, który od razu zaczął pić.
-Nawet nie wiesz jak bardzo cieszę się z przydzielonego mi zadania. - Usiadł w fotelu i z lekką ekscytacją w oczach przyglądał się pijącemu bezbarwną ciecz gadu.
-Czemu sprawia Panu to taką radość? - Zapytała kładąc ręce na stole.
-Proszę, mów mi Hagrid.
-W takim razie Ty mów mi Ronnie.
-Dobrze Ronnie. - Posłał jej ciepły uśmiech. -  Odnośnie Twojego wcześniejszego pytania. Jestem zadowolony ponieważ opieka nad różnymi stworzeniami należy do moich ulubionych zajęć. Sam kiedyś miałem smoka, niestety staruszek Dumbledore po kilku dniach odesłał go do Rumunii. -  Po tych słowach strasznie posmutniał. Najwidoczniej był bardzo wrażliwą osobą, która szybko się przywiązuje.
-Pewnie zastanawia Cię, czemu mi pozwolił go zatrzymać?
-Nie ukrywam, że jest to trochę dziwne jak na staruszka.
-Myślę, że nie chciał niszczyć łączącej nas więzi. Jesteśmy razem już dość długo. Powodem też mogło być to, że Mephistopheles należy do rzadkiego gatunku, chociaż trafniej byłoby powiedzieć wymarłego. - Dotknęła lśniącej łuski towarzysza, a w jej oczach błysnęła nostalgiczna iskierka.
-Właśnie zauważyłem, że wygląda trochę inaczej niż wszystkie znane mi smoki. - Przybliżył się nieco i przyjrzał uważniej odmiennemu wyglądowi stworzenia. - Jaki to gatunek? Wspomniałaś też, że jesteście razem już długi czas, więc czemu nadal jest taki mały?
-To Cienisty Ramlaer, gatunek, który swobodnie może zmieniać swój rozmiar. Normalnie jest o wiele większy, jednak w tej formie jest bardziej... uroczy. - Ostatnie słowo speszyło Mephistophelesa. Zapewne gdyby smoki mogły się rumienić jego pyszczek byłby teraz zdobiony lekkimi odcieniami różu.
-A skąd go masz? Jeśli można spytać. - Hagrid był coraz bardziej zainteresowany. Przyglądał mu się tak jakby chciał go przycisnąć do piersi i utulić do snu.
-Kiedy miałam siedem lat znalazłam jajo w lesie, który znajdował się w pobliżu mojego domu. Spędzałam tam prawie cały swój wolny czas więc, mogę powiedzieć, że to właśnie las był moim domem. Nieco to zabawne prawda? - Zdjęła dłonie z blatu i położyła na kolanach. Ścisnęła w dłoniach fragment szaty i zaczęła ugniatać materiał palcami. - Jednak to nieistotne. Z początku ukrywałam jajo w pewnej jaskini. Po sześciu miesiącach wykluł się Mephisto, a ja zyskałam nowego przyjaciela. Kiedy urósł do swojego pierwotnego rozmiaru odkryłam jego talent do zmiany rozmiaru. Wtedy też przeczytałam w pewnej książce o smokach jaki to gatunek. No i w sumie to by było na tyle. -  Sama nie wiedziała czemu mu to wszystko opowiedziała. Najwidoczniej wzbudził jej zaufanie jak nikt inny do tej pory. Nawet Albusowi nie zaufała w takim stopniu. Mephistopheles też to wyczuł. Tak czystego i niewinnego serca jak Hagrid nie miał nikt inny, nawet jeśli jego wygląd wskazywał na zupełnie co innego.
-To bardzo ciekawa historia. Mam nadzieję, że ja również zaprzyjaźnię się z małym Mephisto.
-Na pewno. - Zapewniła. -  Powinnam już iść na zajęcia, jak się spóźnię to znowu mogę mieć kłopoty. Liczę na Ciebie Hagridzie. Opiekuj się nim dobrze.
-Nie martw się, poradzimy sobie. - Pożegnali się. Kiedy opuściła pomieszczenie zatrzymała się na moment by spojrzeć jeszcze raz na rozległy krajobraz. Chwilę później ruszyła w kierunku szkoły.
Kolejne zajęcia minęły lepiej niż się spodziewała. Pomijając przeszywające spojrzenia Pancy i jej koleżanek wszystko szło sprawnie, tak jakby nic się nie wydarzyło. Co prawda niektórzy omijali ją szerokim łukiem, ale to w pewnym stopniu było jej na rękę. Im mniej ludzi miała wokół siebie tym bezpieczniej mogła się czuć. Nie zauważyła też żadnego rozruchu wśród członków jej domu. Może po prostu żaden ze Ślizgonów nie dowiedział się jeszcze o utraconych punktach. Kiedy nadeszła pora obiadowa udała się na Wielką Salę by spożyć konkretny posiłek. Stół był zastawiony różnymi potrawami, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach przypraw. Usiadła na najbliższym wolnym miejscu. Dopiero po chwili zauważyła kto siedzi naprzeciwko. Nieświadomie wybrała miejsce vis a vis z młodym Malfoyem obok którego siedziała dumnie Pancy wraz z bliźniaczkami Carrow. Po prawej stronie Ronnie dwa miejsca dalej siedział Gregory, a tuż obok Vincent napychający policzki jedzeniem.
-No pięknie. - Szepnęła do siebie i rozejrzała w poszukiwaniu jakiejś luki pomiędzy innymi uczniami, jednak wszystko było już zajęte zważywszy na to, że dość późno się tu pojawiła. Pancy chrząknęła głośno jakby chciała zwrócić na siebie uwagę, odwróciła się do Draco i zaczęła opowiadać to co wydarzyło się wcześniej na dziedzińcu. Chłopak jej jednak nie słuchał. Przeniósł spojrzenie szarych tęczówek na Ronnie, która ignorując otoczenie zabrała się za konsumpcję ciepłej potrawy.
-Dobrze, że to bydle zostało zamknięte u tego brodacza. - Powiedziała Flora, kiedy Pancy skończyła opowiadać wcześniejsze wydarzenie. Jej wersja była zupełnie inna od tej którą zapamiętała Ronnie.
-Moim zdaniem powinni gdzieś odesłać tego potwora. - Hestia była dumna ze swojej opinii.
-Ja uważam, ze powinni zabić coś tak niebezpiecznego. - Dodała Pancy. Ronnie przygryzła wargę, jednak ostatniego zdania nie mogła pozostawić bez komentarza.
-Czy mogłabyś się zamknąć jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia? Myślę, że każdy wolałby zjeść obiad w spokoju niż słuchać Twojego nędznego biadolenia. - W pierwszej chwili miała ochotę chwycić za kielich z wodą i po prostu ją oblać, jednak przez dzisiejsze wydarzenia wolała nie robić sobie więcej kłopotów.
-Już Cię ostrzegałam żebyś sobie nie pozwalała na takie słowa. Więc nie odzywaj się nieproszona. - Na skroni Pancy uwydatniła się mała gniewna żyłka.
-Nie przypominam sobie abym zgodziła się być jedną z twoich dziewczyn do pomiatania. Dziwi mnie to, że są osoby, które chce się z Tobą trzymać.  - Mówiąc to spojrzała na bliźniaczki Carrow. Kilka najbliższych osób zachichotało. Nawet na twarzy Draco drgnął lekki uśmiech, choć może jej się tak tylko wydawało.
-Ty mała, wstrętna... - Wymierzyła w Ronnie różdżką, ale Draco ją powstrzymał mówiąc żeby dała sobie spokój. Pancy zaskoczona zachowaniem chłopaka odeszła od stołu i wołając za sobą swoje koleżanki wyszła oburzona.
-Wiec... O co tak naprawdę chodziło z tą „bestią”? - Zapytał Draco.
-Przecież Twoja dziewczyna Ci już wszystko opowiedziała.
-Nie jest moją dziewczyną, poza tym nigdy nie warto słuchać jej opowieści, zawsze są zmyślone albo bardzo podkoloryzowane. - Uśmiechnął się lekko. Znowu wydawał się być taki jak na początku. Był  miły co wzbudziło w Ronnie pewnego rodzaju wątpliwości.
-Powiedz. Jest dwóch Draconów? - Przymrużyła oczy by przyjrzeć mu się uważniej.
-Skąd takie pytanie? - Zaskoczyło go to.
-Rano nie byłeś taki miły, dlatego teraz mam wątpliwości czy rozmawiam z tą samą osobą.
-A... Mówisz o tym. No cóż, ciągle jestem tego samego zdania.
-Czemu tak bardzo przeszkadzało Ci to, że z nimi rozmawiałam?
-Może kiedyś odpowiem Ci na to pytanie. - Odszedł od stołu zawołany przez opiekuna Slytherinu Severusa Snape'a. Ronnie odprowadziła go wzrokiem. Wzięła babeczkę z patery i wyszła. Zjadła ją powoli odrywając po małym kawałku ciasta i zostawiając za sobą ślad okruszków na ziemi. Miała jeszcze trochę czasu do kolejnych zajęć więc przespacerowała się chwilę po szkole. Bez Mephisto obciążającego jej kaptur, czy ramię było jej jakoś pusto i stanowczo za lekko. Mogła jedynie mówić sama do siebie co jednak nie było tak ciekawe. Rozmyślała chwilę o Draconie, który zasłużył na miano człowieka zagadki.
Kiedy nadszedł wieczór, a Ronnie udało się przebrnąć przez resztę zajęć zmęczona udała się do domku Hagrida, aby odebrać Mephistophelesa.
-Jak było? - Szła ostrożnie po kamienistej drodze aby nie zrobić sobie krzywdy.
-Uwielbiam tego gościa. Nikt mnie jeszcze tak nie adorował jak On, nawet Ty mi się tak nie poświeciłaś.
-Oh. A jakiej to dogodności dzisiaj doświadczyłeś Lordzie Mephisto?
-Bardzo śmieszne. Powiem Ci, tylko nie bądź zazdrosna.
-Nie będę. Początek dnia może i był do kitu, ale reszta przeminęła bez problemów. No prawie, gdybym nie musiała znowu rozmawiać z tą dziewczyną nie miałabym już na co narzekać.
-Ja za to mogłem leżeć w żarze ile tylko chciałem do tego dostałem bardzo dużo myszy i jabłek do zjedzenia.
-Muszę mu powiedzieć żeby Cię zanadto nie rozpieszczał bo naprawdę zamienisz się w jakiegoś lorda.- Podbiegła ostatni kawałek pod górkę i zobaczyła widniejące w oddali boisko do quiddicha. - Mephisto... Może jednak przelecimy się chwilkę?
-Czy przypadkiem nie mieliśmy sobie na razie odpuścić?
-Tak, ale stwierdziłam, ze mam ochotę sprawdzić czy uda nam się przelecieć przez te obręcze. - Wskazała na bramki punktowe wystające ponad poziom ogrodzenia boiska. Mephisto nic już nie powiedział tylko dając znak, że rozumie urósł na tyle aby Ronnie mogła go dosiąść. Usiadła ostrożnie na jego grzbiecie i złapała wokół szyi tak aby nie pokaleczyć się o ostre kolce. Potężne skrzydła poruszyły się tworząc przy tym mocny podmuch wiatru. Po dwóch albo trzech silnych machnięciach duże ciało zaczęło się unosić aż w końcu sprawnie i szybko smok wzbił się w powietrze. Wieczorny wiatr otulał ich ciała, a ostatnie promyki słońca dawały odrobinę ciepła. Lecieli tak jakby nic nie miało znaczenia oprócz jednej rzeczy: przelecieć przez obręcze. W mgnieniu oka znaleźli się nad boiskiem. Oboje byli podekscytowani. Wspólny lot zawsze sprawiał im najwięcej frajdy. Mephisto rozpędził się i wymierzając w sam środek najwyższego koła przeleciał przez nie obracając się wokół własnej osi. Ronnie przyległa mocno do jego grzbietu i z uśmiechem na ustach spoglądała przed siebie. Udało się, zmieścili się idealnie. Po tym perfekcyjnym triku zrobili jeszcze trzy albo cztery kółka nad boiskiem. Na koniec wylądowali w miejscu z którego wystartowali ponieważ nikogo tam nie było.
W drodze do pokoju spotkała rozmawiających na jednym z korytarzy bliźniaków Weasley, którzy widząc ją  podeszli do niej z ciepłymi uśmiechami na twarzach.
-Cześć Ronnie! - Zawołali radośnie.
-Chcieliśmy Ci powiedzieć, że... - Zaczął Fred.
-Ten numer rano na dziedzińcu był świetny. - Dokończył George.
-Ah... Cześć... I  dziękuję. - Była odrobinę zmieszana, nie sądziła, że ktoś może to pochwalić.
-Kim oni są? - Zapytał Mephisto wyciągając łebek do przodu.
-To Fred i George. Są bardzo mili.
-Gdyby częściej działy się takie rzeczy ta szkoła nie wiałaby tak nudą.
-Nie jest tak nudno, pokazaliście to rano na śniadaniu. Nadal uważam, że to było bardzo fajne. Poza tym to wcześniejsze wydarzenie było zupełnie przypadkowe i już mi się za nie oberwało więc nie radzę robić podobnych rzeczy.
-Nikt nie dostrzega ukrytego w tym geniuszu. Twój koleżka jest naprawdę niesamowity. - Powiedział Fred wyciągając kciuk w stronę siedzącego na ramieniu dziewczyny gada. Porozmawiali tak przez jeszcze dobre kilka minut. Opowiedzieli jej trochę o swoich nowy pomysłach na psikusy. Niebawem chcą zrobić coś co każdy zapamięta. Niebawem kończyła się pora kolacji dlatego bracia stwierdzili, że pójdą jeszcze coś przekąsić.
-A Ty nie idziesz? - Zapytał Fred,
-Nie jestem głodna Fred, ale dzięki, że pytasz. - Pożegnali się.
-Wiesz George... Ona jest pierwszą osobą, która nas bez problemu odróżniła. - Fred patrzył na nią kiedy odchodziła.
-Czyżby wpadła Ci w oko braciszku? - George uśmiechnął się zadziornie i klepną brata w plecy.
-Co? Nie. - Odpowiedział odrobinę onieśmielony.
-Tego i tak nie ukryjesz. - Złapał brata za szyje i pociągnął ze sobą do Wielkiej Sali. Oboje wykłócali się po drodze.
Ronnie wróciła do dormitorium ślizgonów i niezauważenie przeszła przez salon do pokoju. Sheryl jeszcze nie wróciła więc mogła napawać się ciszą. Przebrała się w luźniejsze ubranie i opadła ciężko na łóżko, gdzie Mephisto już wylegiwał się na jedenej z poduszek.
-Tęsknię za Tanyą. Powinnam napisać do niej list i wyjaśnić kilka rzeczy.
-Myślę, że to dobry pomysł. Powinna wiedzieć. W końcu jest najbardziej zaufaną Ci osobą.
-Więc tak zrobię. - Usiadła przy biurku, wyciągnęła z szufladki arkusz pergaminu i buteleczkę czarnego atramentu z piórem. Zamoczyła naciętą dutkę w tuszu i zaczęła kreślić znaki.  Miała ładne, schludne pismo.

Tanyo,  Ty mała łotrzyco,
Piszę do Ciebie z wiadomego Ci pewnie powodu. Wątpię, żeby Pani Madame Maxime ukryła przed Tobą moje przeniesienie biorąc pod uwagę fakt, że jest świadoma tego jak jesteśmy sobie bliskie. Nie wracam do Akademii Beauxbatons z pewnych powodów o których nie powinnam pisać, jednak jesteś mądra i znasz mnie na wylot, więc pewnie sama domyślisz się o co chodzi. Będę za Tobą bardzo tęsknić, tak naprawdę już tęsknie, jednak może nie będzie tu tak źle jak zakładałam za pierwszym razem.
Trzymaj się ciepło.
Ronnie


Poczekała aż atrament porządnie wyschnie po czym złożyła arkusz na cztery części i wsadziła do zaadresowanej koperty. Postanowiła, że jutro uda się do sowiarni aby go wysłać, tymczasem schowała przybory, a list wsadziła pomiędzy strony książki „Alicja w Krainie Czarów”. Sheryl nadal jeszcze nie wróciła. Dochodziła godzina ósma, a Ronnie zmęczona dzisiejszym dniem postanowiła położyć się spać.


~♠~

T.B.C

4 komentarze

  1. Świetne i jestem innego zdania niż ty. Fajnie się czyta i opowiadanie wciąga, dlatego czekam na więcej ;D
    Przy okazji to zostałaś nominowana do LBA, pisałam Ci już to gdzieś, ale mogłaś nie zauważyć. ;) http://sfinaczej.blogspot.com/2015/07/lba.html
    Pozdrawiam i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Cieszę się, że bardzo. Bałam się, że jednak to spartoliłam bo jak jest upał to ciężko mi się skupić.
      Co do LBA to musiało mi jakoś umknąć. Jak znajdę chwilę wolnego czasu to postaram się odpowiedzieć na pytania. c:
      Pozdrawiam również. :3

      Usuń
    2. Myślę, że nie było najgorzej co do stylu. Co do Draco.. Na wszystko przyjdzie czas a takie "wprowadzenie" jest w porządku. W sumie przyznam Ci się szczerze, że nie lubię postaci Draco, jednak czuje, że dzięki Tobie będe miała po nim dobre wspomnienia ;) Życzę weny.

      Usuń
  2. Madziu, Ty mała łotrzyco!
    Wciąż nie zmieniłaś imienia Shirley na Shirley (jakkolwiek by to nie brzmiało xD). Pamiętam, że już kiedyś zwracałam Ci uwagę, że współlokatorka Ronnie ma dwa imiona xD.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.