„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 5 - Rozmowa wieczorową porą

Edytuj post

Obudziła się dosyć wcześnie z bólem karku i odciśniętym na lewym policzku guzikiem od poduszki. Podniosła zesztywniałe ciało i rozmasowała obolałe miejsce na szyi przeklinając w myślach. Przetarła zmęczone, lekko napuchnięte powieki i rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak  przez panujący dookoła mrok ciężko było cokolwiek dostrzec. Było zaledwie dziesięć minut po piątej, a słońce jeszcze nie wyjrzało zza horyzontu.  Sięgnęła na wpół ślepo po leżąca na komódce wystruganą z kawałka drewna różdżkę, przejechała palcem po wyrytych na rączce literach „J x R” po czym odłożyła przedmiot na miejsce i nie przejmując się tym, że Sheryl leży tuż obok delikatnym ruchem dłoni zapaliła knot stojącej obok świecy. Pojedynczy płomień w niewielkim stopniu rozproszył panującą w pokoju ciemność, dając na tyle swobody, aby nie przewrócić się o porozrzucane na podłodze rzeczy. Przeszła na palcach na drugi koniec pomieszczenia zbierając po drodze wszystkie elementy szkolnego ubioru. Ubrała się szybko i zwinnie, po czym delikatnie podniosła Mephisto z poduszki starając się go przy tym nie obudzić. Jedną wolną ręką sięgnęła jeszcze po książkę ze schowanym listem i naciskając łokciem klamkę po cichu otworzyła drzwi marszcząc brwi na skrzypiący dźwięk starych zawiasów. 
Szła pomału, co jakiś czas zatrzymując się i spoglądając na śpiące jeszcze postacie z obrazów. Ich głośne momentami chrapanie ściskało nerwy w jej mózgu doprowadzając do irytującego bólu głowy. Nie przejmowała się tym zbytnio, jednak mimo to przyspieszyła kroku. Szła w kierunku jednej z wieży Hogwartu, gdzie przebywały sowy uczniów jak i takie, które można było wynająć. Przechodziła jednym korytarzem, drugim i trzecim, wchodziła i schodziła po schodach, tuptając coraz głośniej z czystej irytacji. Tym razem jej dobra orientacja ją zawiodła. Oczywiście to dopiero drugi dzień więc znajomość całego układu architektonicznego budynku graniczyła z cudem. Nie spotkała po drodze ani jednej żywej lub martwej duszy, nie miała też odwagi aby obudzić jakiekolwiek śpiące malowidło co sprawiało, że była coraz bardziej zła, a chciała wysłać tylko jeden cholerny list. Mephisto cięgle trzymany w objęciach morfeusza ciążył jej w rękach, które powoli zaczynały drętwieć. Książka umiejscowiona pod pachą wysuwała się z uścisku, a lekko przydługa grzywka wchodziła jej w oczy. Nie mogąc już wytrzymać uczucia odrętwienia i kosmyków kujących w gałki oczne położyła smoka na jednym z niskich murków upuszczając przypadkiem książkę, czynność ta tym razem wyrwała go z objęć sennego pana. Nieprzyjemne uczucie mrowienia ogarnęło jej ręce od koniuszków palców po same barki. Podniosła z ziemi ulubioną lekturę i sprawdzając czy korespondencja nadal jest w środku westchnęła głośno.
-Co się stało? Gdzie jesteśmy? - Mephisto uniósł głowę i rozejrzał się dookoła.
-Na dziedzińcu. Chciałam udać się do sowiarni aby wysłać list, ale się zgubiłam.
-Niemożliwe. Ronnie, najlepsza nawigator jaką znam, nie znalazła odpowiedniej drogi? Koniec świata jest, czy co?
-Ej, nie wymagaj zbyt wiele. Nie znam jeszcze tego miejsca. - Splotła ręce pod biustem i spojrzała na niego z wyrzutem.
-Dobrze, dobrze. Zapytaj kogoś później o drogę inaczej będziesz się błąkać w nieskończoność.
-Wiem o tym, jak na razie nikogo nie spotkałam, najwidoczniej jest za wcześnie i wszyscy jeszcze toną we snach. 
-Sprawdźmy czy Hagrid już nie śpi. Za jednym zamachem odstawisz mnie do smoczego przedszkola i dowiesz się gdzie iść.
-Smoczego przedszkola? Dziwnie to nazywasz. - Mephisto zeskoczył na zielony niedawno skoszony  trawnik i podreptał w kierunku swojego „przedszkola”, gdzie spędzi cały dzień na spaniu w kominku i jedzeniu rarytasów. Ronnie szła za nim spoglądając na wschodzące słońce rozpościerające swój blask ponad oceanem drzew. Jak się okazało gajowy już nie spał. Rąbał drewno zaśniedziałą siekierą na średniej wielkości pniu i nucił pod nosem jakąś starą biesiadną piosenkę.
-Dzień dobry Hagridzie! - Zawołała przerywając mu przy tym zsynchronizowany system kładzenia na pień kawałka drewna i uderzania ostrym przedmiotem.
-Witaj Ronnie, Mephisto. - Przeciął ostatnią belkę drewna i odrzucił siekierę na bok. - Wcześnie dzisiaj jesteście, coś się stało?
-Nie, nic się nie stało po prostu się wyspałam. Chciałam udać się do sowiarni, ale nie mam bladego pojęcia jak się tam dostać.
-Sowiarnia znajduje się w najbardziej oddalonej na północ wieży. Możesz przejść na skróty przez dziedziniec i odbić w lewo kiedy dojdziesz stąd do fontanny. Widnieje tam wydeptana ścieżka, która prowadzi przez puste trawiaste pole wprost do wieży.
-Dziękuję, zaraz się tam udam. Zostawiam Mephisto pod Twoją opieką, tylko proszę nie dawaj mu za dużo jedzenia, nie chcę go za bardzo rozpieszczać. - Uśmiechnęła się na poirytowany ryk smoka, któremu najwyraźniej nie spodobało się ukrócenie jego wymarzonego  bogatego menu.
-Spokojna głowa, dzisiaj będzie jadł z umiarem.
Przeszła na szagę przez pusty dziedziniec napawając się panującą dookoła ciszą. Skręciła w lewo tak jak pokierował ją Hagrid i idąc wydeptaną ścieżką gdzie trawa już nie rosła doszła do stojącej w odosobnieniu wieży dla sów. Wspięła się po kamiennych, powyszczerbianych schodach i przeszła przez drewniane drzwi u szczytu budowli. W środku nie było nikogo oprócz dziesiątek różnobarwnych sów. Ronnie stanęła na środku pomieszczenia skupiając na sobie spojrzenia mądrych oczu siedzących dookoła ptaków. Podeszła do drążka stojącego przy dużej wyrwie w ścianie imitującej okno. Wyjęła spomiędzy stron w książce list, stuknęła dłonią dwa razy w drążek, a po chwili wylądowała na nim duża, silna, szaro-biała sowa o ciemnych i błyszczących oczach. Pogłaskała ją po głowie i podetknęła kopertę pod dziób wypowiadając słowo „Beauxbatons”, dzięki temu ptak wiedział, gdzie ma się udać. Resztę czasu przed rozpoczęciem zajęć spędziła w towarzystwie pierzastych stworzeń. Nie odczuwała głodu, dlatego śniadanie sobie odpuściła. Siedziała na jednym z worków wypełnionym ziarnem i czytała książkę niezliczony już raz. Przyjemne pohukiwanie sów nadawało miłego klimatu powieści. Podczas czytania wszystko miało wpływ na sposób wczucia się w historię: miejsce, dźwięki, powietrze. Każdy czynnik zmieniony w najmniejszym stopniu sprawiał, że to co czytała wydawało się inne za każdym razem. 
Dochodziła ósma rano. Ronnie sprawdziła godzinę na niewielkim, srebrnym kieszonkowym zegarku przypiętym do wewnętrznej części szaty po czym niechętnie wstała i krokiem przypominającym babciny chód o lasce zeszła na dół. Wejście na górę nie było takie trudne, dopiero teraz zauważyła, że schody były dość strome, a upadek z nich nie byłby zbyt przyjemny. Kiedy znalazła się na dole obrała kurs na zajęcia z eliksirów po drodze mijając ostatki uczniów spieszących się na lekcje. Weszła do sali w której był już każdy z jej grupy. Tak naprawdę oprócz ludzi ze Slytherinu znała tylko Erniego, chłopca z Hufflepuff'u. Doszła do wniosku, że nie może ograniczać się do Prefekta, który swoją zagadkowością drażnił, a jednocześnie intrygował jej osobę. Musi jeszcze kogoś poznać, kogoś nowego aby ten czas, który  tu spędzi miał w sobie chociaż odrobinę czegoś dobrego. Zauważyła wolne miejsce obok blondwłosej dziewczyny siedzącej w pierwszej ławce. 
-Cześć. Mogę się dosiąść? - Zapytała niepewnie łapiąc za oparcie wolnego krzesła. Jej wzrok napotkał lazurowe oczy, które przez moment wpatrywały się w nią jak w obrazek. Nieznajoma miała beztroski wyraz twarzy, białą cerę i piękne, długie bujne blond loki. Wyglądała jak brytyjska porcelanowa lalka. Na szyi miała przewiązany niebieski krawat w białe lub jasne szare paski, dzięki czemu wiadomym było, że jest z domu Krukonów, czyli Ravenclaw.
-Jasne. - Odpowiedziała krótko, a ton jej głosu brzmiał obojętnie, jednak dało się w nim wyczuć odrobinę życzliwości.
-Nazywam się Veronica Sheffield, ale wszyscy mówią mi Ronnie. - Usiadła obok Krukonki.
-Ja jestem Luna Lovegood. Jesteś tą nową uczennicą, prawda? 
-Tak. - Odpowiedziała bojąc się o pytanie jakie może jej zadać.
-Jesteś dziwna. - Ronnie spojrzała na nią z niemałym zdziwieniem na twarzy. Nie spodziewała się takiego komentarza. Zazwyczaj nie słyszy się czegoś takiego, przy pierwszym spotkaniu.
-Dziwna? W jakim sensie?
-Żyjąca we własnym świecie, ukrywając coś przed innymi. Jesteśmy podobne i tak samo dziwne. 
-Jesteś w stanie wywnioskować to po dziesięciu sekundach naszej rozmowy?
-Wystarczy, że na Ciebie spojrzę, ale nie martw się. Dziwność nie jest niczym złym. Świat jest pełen dziwaków, tylko niektórzy dobrze się z tym kryją, tak jak Ty. - Ronnie uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili powiedziała:
-Masz rację, jestem dziwna, jednak Ty jesteś dużo bardziej ekscentryczna. Już Cię lubię. - Po tych słowach spojrzenie Luny uległo zmianie. Rozpromieniła się,  a na jej twarzy zawitał lekki uśmiech. Najwidoczniej nikt nigdy nie rozumiał co miała na myśli, a Ronnie była prawdopodobnie pierwszą osobą, która od razu załapała o co chodzi. Musiało być to dla niej czymś niesamowicie miłym. Rozmawiały tak do momentu aż do sali nie wszedł nauczyciel od eliksirów, Severus Snape. Przechodząc przez pomieszczenie ruchem różdżki zamykał ciężkie, stalowe okiennice. Salę spowiła ciemność pomieszana z niemrawym światłem świec. Zapadła grobowa cisza, przerwana oschłym tonem głosu profesora.
-Od dzisiaj zajęcia będą odbywały się inaczej. W tym roku będziecie pracować w parach i robić co miesięczne projekty. - Zaczął, a uczniowie zaczęli szeptać między sobą zaciekawieni nowym pomysłem. - Cisza! - Powiedział głośno i zaczął wszystkich rozsadzać. Przeszywał uczniów pogardliwym spojrzeniem. Wypowiadając kolejno nazwiska mówił kto na kogo będzie skazany do końca roku. Vincent i Gregory siedzący razem od pierwszej klasy zostali rozdzieleni. Pierwszy z nich trafił do pary z Hestią, a drugi nieszczęśnik został usadzony z Pancy, która była strasznie oburzona, jednak Snape nie pozwolił sobie na żadne sprzeciwy. Kiedy usłyszała kogo przydzielił do jej ukochanego o mało nie rozwaliła ławki uderzając w nią z ogromną złością, oczywiście po tym łapiąc się za bolące dłonie. Ronnie usłyszawszy swoje nazwisko z niechęcią opuściła nowo poznaną koleżankę i usiadła do ławki Draco. Jej miejsce obok młodej Lovegood zajął Neville, a Ernie usiadł z drugą z bliźniaczek Carrow. Prawie wszystkie pary składały się z jednego osobnika płci żeńskiej i jednego męskiej zupełnie jakby Snape coś sugerował.
-Waszym pierwszym zadaniem będzie przygotowanie eliksiru Wiggenowego. Czy  ktoś mi powie co to za eliksir. - W górę uniosła rękę Dziewczyna o średniej długości brązowych włosach i tego samego koloru oczach. Bystrym spojrzeniem wręcz błagała o zgodę na udzielenie odpowiedzi. - Granger.
-Jest to eliksir regenerujący zdrowie.- Odpowiedziała dumnie.
-Dobrze. - Uznał odpowiedź za poprawną jednak nie było w tym ani odrobiny pochwały. - Przygotowując eliksir musicie opisać dokładny przebieg jego ważenia, jak i samemu znaleźć odpowiednie składniki których użyjecie. Brak wykonanego zadania jest równoznaczny z niezaliczeniem przedmiotu i obowiązkowymi zajęciami dodatkowymi, na których uwierzcie mi nie będzie tak łatwo jak teraz. Ponadto jako karę para delikwentów będzie miała odejmowane po pięć punktów od osoby za każdy nieoddany projekt i po piętnaście jeśli w parze znajdują się osoby z tego samego domu. Za najlepiej wykonane zadanie,  można dostać dziesięć punktów. Powątpiewam jednak że ktoś będzie na tyle... wytrwały i obowiązkowy. - Snape zmierzył klasę wzrokiem. - To wszystko, teraz otwórzcie podręczniki na stronie siedemdziesiątej trzeciej. 
Dwójka Ślizgonów, dziewczyna, nazwana przez Lunę dziwną i Pan Prefekt uznany również za człowieka zagadkę siedzieli jak dwa znudzone mopsy. Ronnie udawała, że skupia się na tym co mówi Snape, a Draco co chwilę spoglądał kątem oka na siedzącą obok towarzyszkę jakby chciał coś powiedzieć. 
-Mam nadzieję, że będziesz przydatny. - Szepnęła.
-Z ust mi to wyjęłaś. - Odpowiedział cicho upewniając się, że Snape ich nie usłyszał jednak świetne ucho profesora wyłapało każdy szept.
-Sheffield i Malfoy, wstańcie. - Bez sprzeciwu wykonali polecenie. - Malfoy, byłem pewien, że doskonale znasz zasady panujące na mojej lekcji, w przeciwieństwie do Sheffield, która dopiero co się tu pojawiła, a już zachowuje się jak nie wiadomo kto. - Obdarował ją niezwykle gorzkim i pogardliwym spojrzeniem. Nie spodobało jej się to. Chciała coś powiedzieć jednak ugryzła się w język uznając, że to nie ma sensu. - Proszę mi powiedzieć jakie składniki są potrzebne do wykonania wywaru żywej śmierci. - Nim Draco zdążył się zastanowić Ronnie natychmiast udzieliła odpowiedzi patrząc na Severus'a w ten sam sposób jak on na nią.
-Najważniejszym składnikiem są rzadkie zioła zawierające tujon. Wywar jest tworzony z korzenia waleriany, piołunu jak i korzenia afodeulusa sopophurusa. - Jej odpowiedź była bez skazy. Patrzył na nią przez chwilę jakby chciał się jeszcze do czegoś przyczepić, ale po chwili zrezygnował.
-Dobrze. Siadajcie i żadnych więcej rozmów. - Snape kontynuował swój wykład.
Kiedy lekcja dobiegła końca, a Ronnie w końcu mogła złapać oddech wyszła na dwór się trochę odprężyć. Do ostatniej minuty zajęć ograniczała swój pobór tlenu bo bała się, że oddycha za głośno co mogło być nowym argumentem dla Snape'a aby się przyczepić. Oparła się o ścianę i przeczesała palcami swoją czarną grzywkę. Kiedy spoglądała na jasne lekko zachmurzone niebo ktoś pomachał jej dłonią przed twarzą próbując nawiązać z nią kontakt. Była to Luna wraz dziewczyną, która na zajęciach próbowała udzielać odpowiedzi na każde zadane pytanie Severus'a. Nazywała się Hermiona Granger i wyglądała na inteligentną osobę, lekko przemądrzałą co wcale nie musiało oznaczać, że taka jest. Obok dziewczyn stali dwaj chłopcy, którzy tak jak Hermiona byli z domu Gryfonów. Jeden z nich nosił okulary z czarnymi, okrągłymi oprawkami zza których wyglądały zielone oczy, a spod jego czarnych włosów opadających na czoło wyłaniała się niewielka blizna w kształcie błyskawicy. Drugi miał jasne, rude włosy i niebieskie oczy. Ronnie miała wrażenie, że kogoś jej przypomina, upewniła się w tym fakcie dopiero kiedy dowiedziała się jak ma na imię. Harry Potter, największy rywal Malfoy'a, Ron Weasley młodszy brat Fred'a i George'a i oczywiście Hermiona, prymuska z ogromnym zapałem do nauki. Tworzyli jedną Hogwardzką trójcę. 
-Nie myśl sobie, że skoro jesteś z Draco w parze to będziesz mogła robić co Ci się podoba. - Ich rozmowę na tematy o nauczycielach, szkole i innych mało ważnych rzeczach przerwała Pancy na którą najwyraźniej świeże powietrze nie wpłynęło uspokajająco. - To ja powinnam robić z nim projekty, a nie Ty!
-Nie powinnaś mieć do mnie pretensji, tylko do profesora. Nie miałam wpływu na jego decyzje. 
-Nie zmienia to faktu, że zajęłaś MOJE miejsce! - Zaakcentowała to aż zbyt wyraźnie.
-Czemu odnoszę wrażenie, że traktujesz Draco jak swoją własność? Łatwo się domyślić, że Ci się podoba, ale to co prezentujesz wykracza poza granicę normalności.
-Jesteś tu dopiero drugi dzień, przestań się zachowywać jak nie wiadomo kto.
-Nie. To Ty przestań się panoszyć jak rozwydrzona królewna i daj mi święty spokój. - Całej tej sytuacji niespokojnie przyglądali się czterej uczniowie z którymi rozmawiała. W pewnym momencie wtrąciła się Hermiona już nie mogąc tego słuchać.
-Pancy! Daj spokój! Czepiasz się o byle pierdoły, to upierdliwe. 
-Jesteście siebie warte. - Wycedziła. Zarzuciła szatą odwracając się na pięcie i jak zawsze demonstrując swój gniew podreptała w niewiadomym, pewnie nawet dla niej samej kierunku. Kiedy Panna Wszyscy-Mi-Się-Kłaniajcie zostawiła w powietrzu gęstą aurę oburzenia, a Ronnie znowu podskoczyło ciśnienie, Luna wraz z Trójcą starali się ją uspokoić mówiąc, aby nie zwracała na to uwagi. Resztę dnia spędziła właśnie z nimi przechadzając się na przerwach po różnych ciekawych miejscach w szkole.
Wieczorem po tym jak zjadła kolację i odebrała Mephisto udała się w odosobnienie. Dziedziniec stał się jej ulubionym miejscem o wieczornej porze, miał swój unikalny klimat, a kamienna fontanna przy której zresztą usiadła była czymś w rodzaju oazy. Smok leżał jej na kolanach. Z delikatnym uśmiechem głaskała go po grzbiecie z radością słuchając jego cichutkiego pomrukiwania jak u kota. Korytarzem przez który można było wyjść na podwórze szło kilkoro uczniów. Draco z Vincentem i Gregorym, a obok nich Pancy wraz z koleżankami, na które byli skazani. Blondwłosy chłopak zauważył siedzącą w oddali Ronnie. Pod pretekstem, że ma coś do załatwienia odłączył się od grupy. Szedł w jej kierunku. Kiedy znalazł się na tyle blisko, aby ujrzeć jej buzię w pełnej krasie zatrzymał się. Widząc jej uśmiech, tak zupełnie naturalny i piękny poczuł jak jego serce zabiło szybciej. Ten moment uniesienia nie trwał jednak zbyt długo. Ronnie zauważyła go, a jej twarz znowu była bez wyrazu.
-Potrzebujesz czegoś? - Zapytała. Mephisto uniósł głowę i utkwił ślepia w blondynie.
-Tak jakby. Chciałem porozmawiać o projekcie. Im wcześniej się za niego zabierzemy tym lepiej.
-Racja. Eliksir nie waży się długo, dlatego myślę, że na spokojnie możemy zacząć w przyszłym tygodniu. - Zgodził się z nią.
-Wiec to jest ta bestia o której opowiadała ta wariatka Pancy? - Zmienił temat chcąc chociaż trochę dłużej z nią porozmawiać.
-Tak, to ta właśnie bestia. - Złapała smoka pod łapkami i podniosła do góry. - Straszny jest, prawda?
-Wręcz przerażający. - Zażartował.
-Co do Pancy, chyba nie lubisz jej tak bardzo jak ona Ciebie.
-Nie lubię jej wcale. Jest strasznie namolną dziewczyną do której nic nie dociera.
-Znam ją dwa dni, a już mam jej dość. Nie wiem jak wytrzymałeś z nią tyle czasu.
-Sam się sobie dziwię.
Nie zauważyli nawet jak długo ze sobą rozmawiali. Było już ciemno, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Niebawem miała nastąpić cisza nocna. Razem wrócili do dormitorium, gdzie  rozdzielając się przy schodach do swoich pokoi życzyli sobie nawzajem dobrej nocy.


~♠~

T.B.C

4 komentarze

  1. Świetnie jak zwykle, tylko mam niedosyt tej ich rozmowy. Więcej Madziu, więcej! ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jak zwykle z resztą ;)
    Czekam na next :D

    OdpowiedzUsuń
  3. "Siedzieli jak dwa znudzone mopsy" ~ To najbardziej utkwiło mi w głowie i nadal nie mogę przestać się śmiać. xD Notka była świetna, serio! Miło zobaczyć Hogwartową trójcę w rolach drugoplanowych. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wciąż jestem zdania, że miłą odskocznią jest zobaczenie hogwartowej trójcy w roli bohaterów drugoplanowych, przynajmniej nie ma faworyzowabia gryffonó i Harrego, co było upierdliwe..
    Pancy, zgiń, przepadnij - to będzie moje hasło pod.każdą notką z jej wybrykiem xD

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.