„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 6 - Woda zimna jak lód

Edytuj post

W powietrzu unosił się przyjemny zapach ciepłego mleka z miodem i świeżych maślanych ciasteczek, które właśnie upiekła babcia. Gorące wypieki ułożone na szklanym talerzu czekały aż małe dłonie sięgną po nie z drugiego końca dębowego stołu i znikną w buzi z której niedawno wypadły dwa mleczne zęby. Zza krawędzi blatu chełpiły duże jak dwie krople miodu oczy należące do dziewięcioletniej dziewczynki o czarnych włosach spiętych białymi wstążkami w dwa średniej długości kucyki. Wyciągała w doń ręce, aby chwycić chociaż jedną cudownie pachnącą chrupkość jednak każda jej próba kończyła się głośnym, ostrzegawczym chrząknięciem babci, która siedząc po przeciwnej stronie, popijała mięte i sprawnie dziergała coś na drutach, prawdopodobnie ciepły sweter na zbliżające się chłodne dni.
-Ronnie, powstrzymaj swoje łakomstwo i poczekaj na Jarvisa. - Powiedziała starsza kobieta. Wyglądała na mniej niż sześćdziesiąt lat. Jej twarz przyozdobiona licznymi bruzdami wyrażała typową babciną troskę. Oczy tej samej barwy co u dziewczynki wyglądające zza okularów w złotych oprawkach były łagodne, ale i równie tajemnicze. 
-Dobrze babciu. - Odparła zrezygnowana i usiadła grzecznie na miejscu. Spoglądała na zegarek z niecierpliwością wyczekując ustalonej godziny o której miał ją odwiedzić jej przyjaciel.
Kiedy wybiła dokładnie dwunasta w południe od drzwi wejściowych rozległo się głośne pukanie. Dziewczynka szybko pobiegła do przedpokoju i naciskając mocno ciężką mosiężną klamkę otworzyła wrota zza których wychylił się uśmiechnięty od ucha do ucha chłopiec. Był to niespełna rok starszy od niej Jarvis. Jego skóra była koloru karmelu, a spod rozczochranej brązowej grzywki wyglądała para szmaragdowych jak u posągu oczu. Na nosie miał przyklejony duży biały plaster, który był efektem jego ostatniego upadku podczas spaceru.
-Jarvis! Chodź szybko, babcia upiekła ciasteczka! - Zawołała radośnie ciągnąc chłopca za rękę do kuchni, gdzie kobieta pozostawiając na chwilę swoje wcześniejsze zajęcie zaczęła podgrzewać mleko w poobijanym rondelku. 
-Dzień dobry  Pani Wilhelmino. 
-Witaj Jarvisie, miło Cię widzieć. Siadaj proszę. - Zaproszony do stołu, usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Babcia kazała im umyć ręce po czym podała gorące mleko z miodem i ciasteczka, które w końcu doczekały się pierwszej próby smaku. Zajadali się, aż ich buzie przyozdobiły soczyste rumieńce z tej rozkoszy. Po skończonym posiłku posprzątali po sobie, aby odjąć staruszce dodatkowych obowiązków. Resztę czasu postanowili spędzić na dworze. Wyszli tylnymi drzwiami na ogródek, dla którego podporę stanowił skromny, piętrowy budynek. Dom był ruderą, ale miał coś w sobie. Był duży i staroświecki z obszernym gankiem zastawionym dziesiątkami donic z kwiatami. W całości  zbudowany z czerwonej cegły z licznymi ubytkami esówek na dachu. Otoczony trawą i drzewami, a całą posiadłość od reszty świata oddzielał płot ze zmurszałych ze starości desek. 
Z wypełnionymi słodkością brzuchami udali się do swojego ulubionego miejsca zabaw, czyli lasu. Na dworze było dość ciepło jak na ostatnie dni kalendarzowego lata, choć słońce nie mogło przebić się zza chmur na niebie, które było ponure i przygnębiające jakby zwiastowało coś złego. Szare sklepienie jednak nie przeszkadzało w dobrej zabawie. Ronnie i Jarvis przeszli spory kawałek pod górę po wilgotnej, błotnistej dróżce wiodącej w głąb lasu. Ich wędrówka minęła szybko i przyjemnie dzięki radosnej rozmowie na różne dziecięce tematy. Podróż kończyła się przy wejściu do jaskini widniejącej w skale z której słychać było delikatny dźwięk spadającej wody. 
-Mephisto! - Zawołała Ronnie, a jej głos odbijał się echem od ścian, tak jakby w środku mieszkały istoty mające w naturze powtarzać wszystko co usłyszą. Jednak to było zwykłe echo, a  w jaskini mieszkał zupełnie inny stwór. Potężny ryk, który rozniósł się na odległość co najmniej jednego kilometra sprawił, że ciało automatycznie ogarnął niepokojący dreszcz mimo to dwójka przyjaciół z uśmiechem wyczekiwała aż mieszkaniec pieczary wyjdzie na światło dzienne. Ich oczom ukazało się o wiele mniejsze stworzenie niż można przypuszczać. Cóż się dziwić, Mephistopheles natychmiast zmniejszał swoje ciało kiedy przychodziło mu spotkać się z Ronnie i jej przyjacielem. Swoją naturalną formę przybierał dopiero wtedy kiedy zostawał zupełnie sam, ale był to tylko efekt jego ostrożności. 
-Skoro jesteśmy w komplecie możemy zaczynać! Gonisz! - Krzyknął Jarvis i pstryknął Ronnie w ramię co miało oznaczać, że to właśnie ona zaczyna zabawę w berka.
-Ej! Tak nie wolno... - Ale nikt jej nie posłuchał ponieważ Mephisto jak i Jarvis skrywali się już za pniami drzew wyglądając ostrożnie, czy dziewczynka nie jest za blisko. Nie mając już nic do powiedzenia pobiegła w ich kierunku. Bawili się w najlepsze, biegali, skakali, śmiali się, krzyczeli do momentu aż nie dopadło ich zmęczenie. Usiedli na powalonym pniu aby trochę odpocząć i nabrać sił na następną zabawę.
-Wiesz co Ronnie? Cieszę się, że się znamy. - Uśmiechnął się szeroko, a twarz dziewczyny pokryła soczysta piwonia.
-Co Ty tak nagle?
-Tak jakoś. Po prostu mam ochotę się tym podzielić. Nigdy z nikim tak dobrze się nie bawiłem jak z Tobą i Mephisto. Gdyby nie ty nigdy nie poznałbym tego drugiego świata. Wiem, że nauka magii nie wchodzi w grę, ale chciałbym kiedyś spotkać innych czarodziejów, zwiedzić cały ten magiczny świat i być już zawsze razem... Przepraszam, plotę głupoty... - Spuścił głowę będąc w przekonaniu, że to co właśnie powiedział było żałosne.
-Zabiorę Cię tam kiedyś! Do świata, gdzie magia jest wszędzie!- Chwyciła jego dłoń w swoje i wbiła w niego jak najbardziej poważne spojrzenie. Smok usiadł pomiędzy nimi. - Mephisto mówi, że też się z nami zabierze. 
-To obietnica?
-Tak! Obietnica, której na pewno dotrzymam! - Wyszczerzyła w szczerym uśmiechu szereg śnieżno białych zębów z dwoma ubytkami na górnej szczęce. - Chociaż może być z tym mały problem...
-Jaki problem?
-Babcia mówiła, że za dwa lata muszę iść do szkoły magii. 
-To wspaniale! - Spojrzała na niego zaskoczona. - Nauczysz się wielu nowych zaklęć. Na pewno będziesz najlepsza ze wszystkich. - Był co do tego bardzo entuzjastycznie nastawiony zupełnie tak jakby sam miał być uczniem Beauxbatons.
-Ale to oznacza, że będziesz musiał długo czekać na spełnienie tej obietnicy.
-Poczekam, choćby i to miało trwać wiele lat w końcu jesteśmy przyjaciółmi. Ah! Byłbym zapomniał. - Wyciągnął z kieszeni kawałek gładkiego, jasnego drewna. - To dla Ciebie. Mówiłaś, że chciałabyś mieć różdżkę, więc proszę. Sam ją zrobiłem. Nie jest może idealna, ale..
-Jest piękna, dziękuję! - Wzięła przedmiot do ręki i oglądała z radością w oczach. 
-Na rączce wystrugałem nasze inicjały, żebyś zawsze o mnie pamiętała. Mam pomysł, może ją przetestujesz. Rzuć kilka zaklęć.
-No nie wiem, babcia mówiła żebym nie czarowała poza domem.
-Tylko kilka małych zaklęć, nie dowie się.
-No dobrze. - Ronnie delikatnym ruchem dłoni poruszała różdżką i powtarzała zaklęcia, które kiedyś usłyszała od babci albo takie które przeczytała w księdze nie zdając sobie w pełni sprawy do czego służą. Stąpała lekko po ziemi i rozkoszując się przyjemnym wiatrem wypowiadała słowa wyraźnie i z wdziękiem. Kolorowe światła błyskały dookoła tworząc piękny świetlisty obraz. Jednym zaklęciem kontrolowała roślinność, innym wodę, kolejnymi sprawiała, że leżące dookoła patyki i kamienie poruszały się. Wszystko szło jej bardzo sprawnie, ale to tylko za sprawą jej nadnaturalnej mocy magicznej. 
-Jeszcze jedno zaklęcie. Po tym możemy się zbierać do domu. - Poprosił, a Ronnie nie umiejąc mu odmówić zastanowiła się chwile i wypowiedziała słowa:
-Seman relia – Z jej dłoni, przechodząc przez różdżkę wydobyło się fioletowe światło, było nadzwyczaj piękne, piękniejsze i jaśniejsze od poprzednich. Jednak coś było nie tak. Niebo ogarnęły ciemne burzowe chmury, zerwał się porywisty wiatr, a zwierzęta uciekały w popłochu, nawet Mephisto zachowywał się dziwnie. Świetlisty purpurowy promień przypominający długi bicz uderzył w chłopca, który jeszcze przed chwilą zachwycał się nowym zjawiskiem. Oczy dziewczyny zalały się łzami na widok zginającego się wpół Jarvisa krzyczącego z bólu. Z jego nosa, ust i uszu spływała krew, a oczy wywróciły się na drugą stronę. Ronnie nie była w stanie się ruszyć. Stała jak sparaliżowana nie mogąc oderwać wzroku od przyjaciela, który po kilku minutach cierpienia opadł bezwładnie na ziemię. Wyrwana z tego stanu przez Mephisto podbiegła do ciała chłopca.
-Jarvis! Ocknij się! Nic Ci nie jest prawda?! Powiedz, że udajesz! - Próbowała go ocucić, ale to nic nie dało. Krzyczała, wołała pomocy, ale dla niego było już za późno. Jego ciało było już tylko pustą skorupą z której uleciała dusza. Cały świat się zawalił, a obietnica, którą złożyli sobie zaledwie chwilę temu nie miała już żadnego, najmniejszego znaczenia.
Otworzyła oczy i zerwała się do pozycji siedzącej jak oblana kubłem lodowatej wody. Serce podeszło jej do gardła, a przez nierówny oddech kręciło się jej w głowie. Schowała twarz w dłoniach aby uspokoić się choć odrobinę. 
-Co się stało? - Zapytał zaniepokojony jej dziwnym zachowaniem Mephisto.
-J-Jarvis... - Wyszeptała. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Na dźwięk tego imienia smok zamilkł. Jej drżące ciało machinalnie się poruszyło. Wstała z łóżka ledwo utrzymując równowagę. - Musze pobyć sama. - Wzięła do ręki ubranie, które leżało schludnie złożone na krześle i wszyła zostawiając Mephisto w pokoju. Przeszła po schodach do jednej z łazienek żeńskiego dormitorium. W pomieszczeniu pachniało wilgocią pomieszaną z ostrą wonią detergentu. Prawie całe miejsce zajmowała duża wanna bardziej przypominającą basen. Po lewej i prawej stronie od wejścia widniały rzędy pryszniców pooddzielanych ściankami zbudowanymi z kolorowych witraży. W każdej kabinie widniało duże, pełne zacieków lustro. Ronnie przeszła na sam koniec ciągu słuchawek prysznicowych wsłuchując się w cichy dźwięk swoich bosych kroków. Położyła ubranie na marmurowej podłodze, zdjęła piżamę i naga stanęła przed lustrem. Jej oczy wyrażały strach i nienawiść do samej siebie. Utkwiła spojrzenie na swojej klatce piersiowej, a dokładniej mostku na którym widniał dziwny ślad koloru czarno-fioletowego w kształcie kwiatu róży. Był to znamię zabójcy, które pojawiało się po użyciu zaklęcia „seman relia”. Piętno, które będzie towarzyszyć jej do końca życia i nigdy nie da o sobie zapomnieć.  Do jej oczu niekontrolowanie zaczęły cisnąć się łzy. Odkręciła złoty kurek z zimną wodą, aby ukryć ten fakt przed samą sobą. Upadła na kolana. Mroźna woda spływała po jej ciele powodując nieprzyjemne uczucie jakby zamieniała się w kawałek lodu. Przygryzła wargę, a jej głowę znów ogarnęły nieprzyjemne wspomnienia. Starała się o tym nie myśleć jednak sumienie było silniejsze. Nie mogła sobie wybaczyć tego co zrobiła, nawet jeśli to był zwykły wypadek. Nadal widziała zakrwawione ciało Jarvisa, zimne i bezwładne; twarz babci, która zaniepokojona przebłyskami fioletowego światła zjawiła się na miejscu jak najszybciej tylko mogła. Jej głos odbijał się echem w jej głowie powtarzając słowa „to nie twoja wina”, „nie myśl o tym”, „zapomnij”. Wszystko co miało wtedy miejsce zmieniło ją całkowicie. Teraźniejsza Ronnie była zupełnie inna. Potrafiąca dostosować się do sytuacji, jednak w stosunku do nikogo nie była szczera w stu procentach. Nie potrafiła, bała się. 
Jej blade ciało nabrało purpurowego koloru co było efektem zbyt długiego przesiadywania pod strumieniem zimnej wody. Zakręciła przepływ lodowej cieczy i wstała. Uderzyła się otwartymi dłońmi w policzki co miało ją wyrwać z poprzedniego stanu. Przewiązała mokre włosy w niechlujny kok. Kiedy jej ciało wyschło zaczęła się powoli ubierać. Nałożyła na siebie szkolny uniform i przyodziała maskę obojętności. Piżamę ścisnęła w dłoni po czym wyrzuciła do kosza stojącego przy wyjściu z łazienki. Zeszła do salonu mając na nogach jedynie czarne podkolanówki. Nie myślała nawet o butach kiedy wychodziła. Usiadła na krześle z podkulonymi nogami tuż przy szachownicy stojącej w rogu pokoju. Palcem przesuwała pionki po planszy i wsłuchiwała się w tykanie starego zegara, który wskazywał godzinę szóstą trzydzieści. Usłyszała kroki, kiedy podniosła wzrok ujrzała młodego Malfoya schodzącego po schodach.
-Co tu robisz tak wcześnie? - Zapytał zauważając jej skuloną postać. Zapalił świece i rozłożył kilka zeszytów i teczek na stole tuż obok niej.
-Nie mogłam spać. A Ty? 
-Mam kilka rzeczy do zrobienia. Bycie Prefektem brzmi niepozornie, ale to cholernie uciążliwe zajęcie. - Zaśmiał się cicho, ale widząc jej obojętne spojrzenie, piękne miodowe oczy bez wyrazu już nie miał ku temu powodu. - Coś się stało? -  Przekładał kartki z jednej teczki do drugiej starając się to wszystko jakoś ogarnąć. Szelest papieru był wyjątkowo kojący, działał trochę tak jak dłonie masujące skronie, co było dość dziwne, ponieważ to powinno mieć zupełnie odwrotny efekt.
-Nie, nic się nie stało. - pokręciła przecząco głową. 
-Nie było pytania. - Stwierdził widząc, że jednak coś jest nie tak, ale najwidoczniej nie chce o tym rozmawiać. Potowarzyszył jej swoją obecnością w ciszy. Co chwilę spoglądał na nią ukradkiem jakby upewniał się, że jeszcze tam jest. Chciał nawiązać jakąś rozmowę, ale żaden temat nie przychodził mu do głowy. Spojrzał na zegarek, który uświadomił mu, że jest już spóźniony.
-Muszę iść. - Zebrał wszystko do kupy i wyszedł w pośpiechu. Ronnie nie zwróciła na to zbytniej uwagi, nawet ucieszyła się, że znowu została sama. Po kolejnych piętnastu minutach jej umysł nadal był w rozsypce choć nie tak dużej jak po przebudzeniu. Wróciła się do pokoju, aby założyć coś na swoje zmarznięte stopy. Przywitała się z Shirley, która właśnie wstała i szykowała się na pierwsze zajęcia. Ronnie ubrała swoje czarne trampki bo nadal nie dostała eleganckich butów w odpowiednim rozmiarze. Mephisto, który wychodził z siebie w oczekiwaniu na jej powrót wtulił się w nią jak przestraszony pies. Nic jednak nie mówił, wiedział jak bardzo delikatny jest to dla niej temat. Ponownie uderzyła się otwartymi dłońmi w twarz. Musi udawać, że wszystko jest w porządku. 
Wyszła na dwór a chłodne powietrze uderzyło w nią jak młotem. Lodowaty prysznic zrobił swoje dlatego było jej jeszcze zimniej. Wypuściła smoka, który samodzielnie poleciał oddać się pod opiekę Hagrida, a ona sama udała się do Wielkiej Sali, gdzie panowała wrzawa narastająca z każdą kolejną minutą. Dookoła latały sowy przynoszące listy i pakunki dla każdego ucznia. Poranna poczta była dobrze zorganizowana. Jeśli student znalazł się w sali i zajął miejsce nadlatywał ptak z przesyłką, oczywiście pod warunkiem, że takowa na niego czekała. Ronnie zajęła miejsce z brzegu tuż przy wyjściu z pomieszczenia. Kiedy usiadła, szaro-biała sowa, prawdopodobnie ta sama, którą posłała do Beauxbatons zrzuciła jej list. Koperta była w żółtym kolorze z jej nazwiskiem napisanym granatowym atramentem. Widząc imię nadawcy w jej oczach błysnęła iskierka życia. W pewnym stopniu wróciła ze świata przeszłości do rzeczywistości. Otworzyła kopertę i zaczęła czytać.



~♠~

T.B.C

3 komentarze

  1. Brakuje mi słów. Rozdział świetny. :D
    Pochłonięta czytaniem szybko skończyłam, ale nie narzekam bo naprawdę fajnie i ciekawie. Szkoda mi trochę Ronnie i współczuję jej przeżyć, ale nic tylko czekać na więcej bo jestem zainteresowana ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspomnienie strasznej przeszłości jest czymś ciekawym, dlatego nie musisz się martwić. Uwielbiam dramaty więc dla mnie jest idealnie. Nie mogę się już doczekać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piętno przeszłości <3. Czy jestem nienormalna, bo kocham kiedy bohaterowie cierpią?

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.