„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 7 - Kafel poszedł w ruch

Edytuj post

Ronnie, 

Kiedy nie mogłam Cię nigdzie znaleźć podczas rozpoczęcia roku w Beauxbatons byłam naprawdę zaniepokojona. Dopiero list, który od Ciebie otrzymałam sprawił, że choć trochę się uspokoiłam. Po rozmowie z Madame Maxime nie czułam już obawy tylko ogarniającą mnie wściekłość, byłam zła do tego stopnia, że aż we mnie wrzało. Rozumiem całą sytuację, ale sposób w jaki postąpili jest dla mnie niepojęty. Przenieśli Cię kiedy zostały Ci dwa lata do ukończenia szkoły. To jak rzucić kota na głęboką wodę! Dobrze wiemy, że poziom nauki w Hogwarcie jest wyższy niż w Beauxbatons, chociaż znając Ciebie to nie powinno być problemem. Mam nadzieję, że się tam trzymasz, nie myśl o tym za dużo; rób po prostu to co się robi w szkole, wszystko na pewno się jakoś ułoży. I pamiętaj, że jeśli ktoś Ci się będzie naprzykrzał to masz mi od razu o tym napisać. Kiedy przyjadę na Wielki Magiczny Turniej to zrobię tym osobnikom taką burdę, że popamiętają to do końca życia i jako pokutę przejdą na klęczkach sto okrążeń wokół boiska do quiddicha. Kiedy się spotkamy opowiesz mi wszystko co Cię gryzie, do tego czasu niestety będziesz zdana na siebie, jednak mam nadzieję, że znajdziesz tam kogoś z kim będziesz mogła szczerze porozmawiać, podkreślam NAPRAWDĘ szczerze.  Co do turnieju to w tym roku na pewno dostanę się do głównego składu drużyny quiddicha, dlatego liczę, że gdy to się stanie będziesz mi kibicować pomimo zmienionych barw. Ah! I nauczyłam się nowej mugolskiej sztuczki, którą zaprezentuję jak przyjadę, wtedy zrobię dla Ciebie specjalne show! 

Pozdrów ode mnie Mephisto. 

Czekam na sowę od Ciebie.

Tanya.



Po przeczytaniu korespondencji poczuła się  lepiej. Nadal była trochę zdenerwowana, ale na jej buzi zagościł niewielki uśmiech. Tanya była pierwszą osobą od śmierci Jarvisa, której zaufała i bez wątpliwości powierzyła wszystkie swoje tajemnice. Może dlatego, że swoją osobą bardzo jej go przypominała. Zawsze potrafiła doradzić i dodać otuchy w taki sposób jakby zabierała połowę tego ciężaru na swoje plecy. Dlatego też znała ją na wylot, w tym wiedziała o wypadku i jej nadnaturalnej mocy. Była osobą, której mogła powiedzieć dosłownie wszystko. 
Jedna rzecz z listu szczególnie przykuła jej uwagę: Wielki Magiczny Turniej. Zupełnie wyleciało jej to z głowy, a przecież w zeszłym roku słyszała tysiące komentarzy na ten temat. Turniej ten organizuje się raz na dziesięć lat i jest niczym innym jak okazją do wykazania się młodych czarodziejów ze wszystkich akademii: Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu kończący się sparingowymi meczami quiddicha dzięki którym można zostać wybranym do najlepszych drużyn na świecie. Tym razem wszystko odbywa się w Hogwarcie i zaczyna się z początkiem wiosny. To wydarzenie jest niezwykle ważne dla Tanyi, która kocha wykazywać swoją siłę na boisku. Magiczne konkurencje nadal pozostają tajemnicą ponieważ za każdym razem organizatorzy planują coś innego.
Poczuła ciężar na ramionach i delikatny zapach męskich perfum.
-Co tam czytasz? - Odwróciła wzrok w lewo i ujrzała szeroko uśmiechniętego Freda. 
-List od chłopaka? - Po prawej stronie usłyszała George'a, który mrugnął do brata co miało oznaczać „spokojnie, wiem o co pytam.”
-N-Nie, od przyjaciółki. - Speszona schowała świstek papieru do wewnętrznej kieszeni szaty. - A poza tym to co Was to obchodzi? - Strąciła ich łokcie ze swoich barków i wstając obróciła się w ich stronę. 
-Fred chciał wiedzieć, czy ma jakieś szanse. - Za tą wypowiedź dostał od brata mocnego kuksańca w ramię.
-Zdaje się, że nie wiem o co chodzi. - Oparła dłonie na biodrach i zmierzyła chłopców podejrzliwym wzrokiem.
-Nie słuchaj go, jest tym głupszym bratem. Czasami mózg mu szwankuje i nie wie co mówi. - Poczochrał się po głowie z głupkowatym wyrazem twarzy,  a jego policzki przykrył delikatny rumieniec. 
-Sam jesteś głupszym bratem, do tego wstydliwym jak dziewczynka. 
-Ty już się lepiej nie odzywaj George. 
-Przykro mi bracie dopóki panuje wolność słowa będę mówić to na co mam ochotę. Nie powstrzymają mnie nawet Twoje pięści. 
-Jak utnę Ci jęzor to już nie będziesz taki cwany. - Zripostował widząc jak George wystawia mu język i naciąga dolną powiekę oka ku dołowi.
-Długo byś nie wytrzymał bez rozmowy ze mną. 
-Raczej byłbym bardzo szczęśliwy mogąc Cię nie słyszeć. Twój głos brzmi trochę jak mucha, która wleciała do pokoju i nie daje spokoju przez tydzień, czyli jest irytujący.
-Przyszliście do mnie aby pokazać jak kłóci się rodzeństwo, czy w jakiejś innej sprawie? - Przerwała im kiedy zaczynali szarpać się za koszule. Wyglądali jak para małych dzieci kłócących się o łopatkę i wiaderko.
-W sumie to nic szczególnego. Zdziwiło nas, że jeszcze tu siedzisz. Jesteś w grupie z naszym bratem Ron'em, a On już dobre kilka minut temu udał się na zajęcia z latania. - Fred wskazał kciukiem na drzwi wyjściowe, a George próbował wyprostować pomięty kołnierzyk.
-Przecież jeszcze nie ma ósmej. - Spojrzała na swój mały kieszonkowy zegarek.
-Tak, ale jeśli ta lekcja jest jako pierwsza w Twoim planie to musisz wiedzieć, że zaczyna się pół godziny wcześniej niż inne. To jakiś dziwny wymóg Rolandy Hooch.
-A Rolanda Hooch to?
-Nauczycielka. Uważaj bo jest surowa jak kawał mięsa i ma oczy jak bazyliszek, więc lepiej w nie nie patrz. - Wytłumaczył George wcinając się w informacyjną nawijkę brata.
-Czyli jak się spóźnię to najprawdopodobniej nie wrócę? Albo wrócę, ale jako kupa gruzu... - Złapała się za głowę na samą myśl o kolejnych problemach.
-Nie, jeśli teraz tam pójdziesz. - George popchnął ja lekko w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. - Powodzenia! - Krzyknął, a Ronnie nie mówiąc ani słowa pognała przed siebie jak nakręcany zabawkowy samochodzik.
Zajęcia odbywały się na boisku do quiddicha, które znajdowało się jakieś dziesięć minut drogi od szkoły jeśli szło się szybkim tempem; dwadzieścia albo więcej jeśli spacerem z przerwami na podziwianie widoków. Już widomym było dlaczego poranna lekcja zaczynała się wcześniej. Podczas lotu z Mephisto odnosiło się wrażenie, że to kwestia kilku sekund, aby znaleźć się na miejscu. Konstrukcja widniała na nizinnym obszarze na tyłach budynku szkoły. Boisko było owalnego kształtu, a samo pole do gry miało pięćset stóp długości i sto osiemdziesiąt szerokości. Centrum stanowił niewielki okrąg zwany również polem do wypuszczania piłek, a po obu stronach widniały pola bramkowe z trzema obręczami ustawionymi w różnej wysokości. Dookoła stało około dwadzieścia wysokich drewnianych wież z zadaszeniem przeznaczonych dla kibiców. Każda z trybun na przemian była ozdobiona barwami danego domu.
Dotarła na miejsce w ostatniej chwili. Wiatr był dzisiaj wyjątkowo silny dlatego związała włosy w koński ogon. Ku jej zdziwieniu wszyscy mieli na sobie typowe stroje do ćwiczeń przeznaczone do gry w quiddicha i mniej lub bardziej zniszczone miotły. Ronnie pod tym względem była kompletnie nieprzygotowana. Nawet nie posiadała takiego ekwipunku. W Beauxbatons unikała gry jak ognia, a powód był prosty. Ona po prostu nie potrafiła latać na miotle.
Dołączyła niezauważenie do dwuszeregu i stanęła obok nieznanej jej z imienia uczennicy. Wyprostowała się i z brakiem jakiegokolwiek entuzjazmu udawała, że słucha przemowy nauczycielki, Pani Hooch.
-Witam Was wszystkich na zajęciach z latania. Jak zapewne już wiecie w tym roku naszym głównym celem będzie gra w quiddicha. - Przeszła wolnym krokiem z jednego końca szeregu na drugi, mierząc wszystkich wzrokiem od którego włos jeżył się na głowie. Zatrzymała spojrzenie na Ronnie, która tak jak poradził jej George nie patrzyła w jej bazyliszkowate oczy. - Ci, którzy mają już doświadczenie na boisku z pewnością będą mieli łatwiej od reszty. - Kontynuowała wypowiedź ignorując nieodpowiednio ubraną dziewczynę. - Potter, Malfoy. Wystąpcie. - Ruchem ręki przywołała do siebie owych uczniów, którzy stanęli vis a vis z grupą. - Panowie. Jako iż oficjalnie gracie w pierwszych składach, a także jesteście kapitanami waszym zadaniem będzie stworzyć dwie drużyny, którym będziecie przewodzić. Na każdych zajęciach będziecie rozgrywać przeciw sobie mecze sparingowe. Ma to na celu pomóc wam wszystkim w ćwiczeniu pracy zespołowej jak i czystej, uczciwej rywalizacji. Jeśli wszystko jest zrozumiałe możemy na spokojnie rozpocząć wybór zawodników - Rzuciła do góry złotym galeonem. Moneta wybita  kciukiem wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Wykonując w powietrzu kilka obrotów wokół własnej osi upadła ciężko na murawę awersem do góry co oznaczało, że Draco ma pierwszeństwo. 
-Nawet przy rzucie monetą nie możesz ze mną wygrać, Potter. - Klepnął go triumfalnie w ramię. 
-A Ty jak zwykle jesteś zbyt pewny siebie. - Prychnął pod nosem Harry widząc jak jego rywal staje krok przed nim. Malfoy rozejrzał się analizując kto byłby najlepszy do jego ekipy. Od razu zrezygnował z Vincenta, który przez swój rozmiar ledwo oderwałby nogi od ziemi, a co dopiero przeleciał całe boisko na pełnej prędkości. Nie brał pod uwagę też nikogo z Gryffindoru. Nie potrafiłby współpracować z kimś spod herbu lwa. Jako pierwszego wybrał swojego kumpla Gregory'ego, który jest pałkarzem w głównym składzie oficjalnej drużyny Slytherinu. Harry poszedł jego śladem i również zdecydował się na swojego przyjaciela, Ron'a. Każdy wybierał tych, których lubił albo tolerował w większym lub mniejszym stopniu. 
-Ronnie. - Wskazał blondyn. Dziewczyna wzdrygnęła się usłyszawszy swoje imię. Spojrzała w jego  szare i błyszczące jak rtęć oczy w których dosłownie się zatapiała. Podeszła niepewnie do grupy złożonej z osób, które wybrał Draco. To co przemknęło jej przed oczami to wściekła mina Pancy i uśmiechnięty Goyle z którym się przywitała. Nie za bardzo rozumiała co się dzieje. Tak to jest jak człowiek stoi i udaje, że jest obecny, ale myślami wybiega zupełnie gdzie indziej. Co prawda została wybrana jako jedna z ostatnich osób, ale to tylko dlatego, że nikt nie zna jej możliwości. Kiedy zrozumiała o co chodzi momentalnie poczuła wstyd. Nie chciała tu być, grać, a tym bardziej powiedzieć wszystkim, że za cholerę na tej miotle nie poleci. Prefekt Slytherinu nawet nie wie jak fatalnego wyboru dokonał. 
Kiedy zakończono selekcje zawodników Pani Hooch nakazała drużynom zebrać się i przeanalizować swoje wzajemne umiejętności oraz ustalić kto na jaką pozycję nadaje się najbardziej. Jako iż w klasie było dwadzieścia sześć osób, na jeden skład przypadało trzynaście. Reasumując drużyna liczyła siedmiu głównych zawodników i sześciu rezerwowych. Usiedli na trawie w typowym dla narad okręgu. Oprócz blondyna o czarującym spojrzeniu i jego dobrych kumpli Gregory'ego i Vincenta, który dołączył do nich w ostateczności  nie kojarzyła nikogo co było dla niej bardzo niekomfortowe. Przynajmniej Pancy sposobem eliminacji trafiła do drużyny Pottera, więc cieszyła się chwilą spokoju. Wszyscy kolejno przedstawiali na jakiej pozycji chcieliby grać co miało ułatwić późniejszy przydział. 
-Ja mogę być rezerwową, która nie może grać przez kontuzję łokcia i złamaną szczękę. - Rzekła Ronnie kiedy przyszła kolej na jej propozycje. Na mecz mogła co najwyżej popatrzeć albo o nim posłuchać.
-Co za entuzjazm i zapał do gry. Ale przykro mi, jeśli nie zagrasz chociaż w jednym meczu to odejmą Ci punkty. - Jeden z nieznanych jej chłopców klasnął trzy razy w dłonie z poirytowaniem.
-Jak Ci na imię? - Spytała.
-Harvey Rivera. - Był dobrze zbudowanym szatynem o czarnych jak kawałki węgla oczach. Zachowywał się jak pospolity idiota co prawdopodobnie odziedziczył w genach.
-Tak więc Harvey. Jest mi z tego powodu tak bardzo wszystko jedno. 
-Tobie może być wszystko jedno, ale reszta ślizgonów raczej tego nie poprze. Co nie Draco? - Zwrócił się do niego jak do najlepszego kolegi.
-Nie spoufalaj się tak ze mną. -  Nawet na niego nie spojrzał. Był zajęty rozpisywaniem czegoś kawałkiem grafitu na pomiętej kartce. - Ale muszę się z Tobą zgodzić. Ronnie, dlaczego nie chcesz grać? Jeśli faktycznie masz jakąś kontuzję musisz mi o tym powiedzieć. 
-A czy to takie ważne? Po prostu nie chcę. Nie lubię. 
-To nie zwalnia Cię od obowiązkowego meczu. Wiem, że nie każdy jest w tym dobry, ale tak postanowiła Pani Hooch. - Poziom jej irytacji był już na krawędzi czerwonej linii. Poczuła się osaczona. Czy tak ciężko było to zrozumieć? Dlaczego zmuszają ja do wzięcia udziału w tym całym projekcie o współpracy i rywalizacji. Miotła może jej posłużyć jedynie do pozamiatania podłogi, a nie do zacieśniania więzi. - Tak więc? Jaki jest powód?
-Nie umiem latać na miotle, okej?! - Jej twarz momentalnie pokrył wyrazisty różowy kolor. Skupiła na sobie spojrzenia nie tylko swojej drużyny, ale i przeciwnej, a także nauczycielki, która spośród wszystkich zdziwiła się najbardziej.
-Żartujesz? - Spytał Gregory, a ciemnowłosa pokręciła przecząco głową odwracając wzrok tam gdzie nikogo nie było. - To można tego nie umieć?
-Żebyś wiedział. Tak samo jak można nie umieć pływać czy jeździć na rowerze. - Czuła jak pieką ja policzki. 
-Veronica, tak? Podejdź no do mnie. - Zawołała ją Pani Hooch, aby uniknęła wścibskich komentarzy. Dobrze zdawała sobie sprawę jaka potrafi być młodzież. Dziewczyna posłusznie podeszła do kobiety, która nie zdawała się być tak straszna jak słyszała. - Wy macie zakończyć naradę. - Nakazała pozostałym uczniom po czym zwróciła się do Ronnie. - Słyszałam co właśnie powiedziałaś. Więc nie nauczyłaś się tego w Akademii Beauxbatons?
-Próbowałam, ale to tak jakby... nie moja bajka. 
-Może teraz spróbujesz? Jestem pewna, że jeśli się bardziej skupisz to Ci się uda. - Gestem zachęciła uczennicę do przyzwania miotły leżącej niedaleko.
-Proszę bardzo, jeśli chce się Pani rozczarować. Albo kij wbije mi się w krtań albo ani drgnie. Tak czy siak może mi już Pani wypisać zwolnienie. - Podeszła bliżej do znajdującego się nieopodal przedmiotu. Wyciągnęła dłoń i stanowczym głosem rzekła. - Do mnie! - Wykonała tą czynność trzy razy, ale drapak  nie poruszył się ani o milimetr. - Mówiłam, że nic z tego nie wyjdzie.
-Pierwszy raz w mojej karierze spotykam się z takim przypadkiem. Cóż... nie każdy ma do tego dryg. - Kobieta poklepała ja po ramieniu w geście pocieszenia. - Nie zniechęcaj się tak od razu, kiedyś Ci się uda. - Ona nie była jednak co do tego przekonana. Fakt, że różdżka jej nie wybrała i używa zwykłego kawałka drewna w zastępstwie jest jeszcze prosty do ukrycia. Brak umiejętności panowania nad miotłą już nie koniecznie. A tak bardzo chciała żeby nikt o tym nie wiedział.
Ronnie podeszła razem z Panią Hooch do obu grup.
-Na początek proszę nie komentować faktu iż wasza koleżanka czegoś nie potrafi. Nie każdy jest we wszystkim dobry. - Poczuła zażenowanie. Prośby nauczycieli zawsze były wypowiadane z przesadna manierą i wyuczonym poczuciem sprawiedliwości. Dołączyła do Draco kiedy Rolanda nakazała wszystkim ustawić się w dwóch szeregach naprzeciwko siebie tak jak byli podzieleni. Zauważyła wyraźnie zadowolony wyraz twarzy Pancy, która poruszając ustami wypowiedziała słowa „oferma” w jej kierunku. Panna Wszyscy-Mi-Się-Kłaniajcie nie była zadowolona z faktu iż musi być w drużynie Harrey'ego, ale wiadomość o nieumiejętności latania nowej wszystko jej zrekompensowała. - Główne składy proszę o przygotowanie się do gry, a resztę zapraszam na trybuny. - Każdy udał się we wskazanym kierunku. Draco zatrzymał Ronnie łapiąc ją za rękę.
-Nie przejmuj się. - Powiedział chcąc dodać jej otuchy. Przytaknęła mu tylko w podzięce i  ruszyła w wybranym wcześniej kierunku spoglądając co chwilę na swoją dłoń, która ponownie została muśnięta przez blondyna o dotyku tak zimnym jak metal.
-Co tak wodzisz za nią wzrokiem? To przez Ronnie jesteś ostatnio taki nieswój? - Usłyszał głos swojego przyjaciel Gregory'ego, który pomachał mu ochraniaczem przed twarzą.
-Nie wiem o czym mówisz. - Powiedział prawdę, bo w końcu sam nie znał odpowiedzi na te pytania.
-Mógłbyś być trochę bardziej szczery... - Młody Goyle chciał dowiedzieć się czegokolwiek, ale Draco cwanie się z tego wymigał idąc przygotować piłki do gry.
Wieża na którą weszli była niczym innym jak konstrukcją ze starego drewna, która z bliska wyglądała jakby zaraz miała się rozpaść. Schody nieprzyjemnie skrzypiały pod naciskiem butów, a silny wiatr sprawiał, że trybuna kiwała się lekko na boki. Ronnie podeszła do barierki i spojrzała w dół na sprawdzających sprzęt zawodników. Byli prawie niewidoczni. Obok niej stanęła Luna z Hermioną, które jak się okazało również nie biorą udziału w grze. Niestety żadna z nich nie wiedziała jak zacząć rozmowę dlatego postanowiły obejrzeć rozgrywkę w milczeniu.
Mecz zaczął się w okamgnieniu. Drużyna Harrey'ego została nazwana przez Panią Hooch Smokami Wschodnimi, a Draco Smokami Zachodnimi. Oba zespoły były gotowe do walki o zwycięstwo. Pozycję szukającego zajął Malfoy. Pałkarzami zostali Gregory, a także Harvey Rivera z Ravenclaw. Pozostałe miejsca, czyli obrońcy i trzech ścigających zajęli czterej wychowankowie Hufflepuff'u. Ekipa Pottera składała się głównie z samych gryfonów i Pancy, która szczerzyła się jak głupia do sera kiedy tylko zobaczyła przelatującego obok wybranka jej serca. Kafel poszedł w ruch, a za nim dwa tłuczki, które miały utrudniać uczestnikom sprawne poruszanie się w powietrzu oraz złoty znicz będący niczym home run dla bejsbolisty. Gra była zawzięta. Zawodnicy tracili i odzyskiwali punkty złoszcząc się przy tym lub radując. Latali jak szaleńcy z jednego końca boiska na drugi. Ronnie obserwowała jak Draco i Harry za wszelką cenę próbują zdobyć znicz, który co chwilę znikał im z pola widzenia. Ostatecznie mecz zakończył się remisem i jedną kontuzją zawodnika Smoków Wschodnich, który złamał nos poprzez bliski kontakt z kaflem.  


~♠~

T.B.C

4 komentarze

  1. Mówisz, że brakuje większego zasobu synonimów, lecz według mnie rozdział i tak powala na kolana swoją dokładnością w szczegółach oraz wbrew pozorom prostym napisaniem w którym nie sposób się zgubić. Zabawne, że śledzę twój blog już od długiego czasu, a dopiero teraz - o trzeciej w nocy - zabrałam się porządnie za przeczytanie go w całości, aż mi wstyd. Naprawdę, piszesz zaskakująco przyjemnie i kreatywnie, a historia pod żadnym pozorem nie nudzi czytelnika. Od dzisiaj masz we mnie stałego czytelnika, więc lepiej bądź ostrożna ♥ pozdrawiam cię serdecznie, oraz oczywiście życzę częstych przypływów weny.
    P.S dziękuje też za umieszczenie mojego bloga w "polecane"

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze to nie widzę, aby ten rozdział był zły czy gorszy od innych. Każdy miewa takie chwile, że zmusza się do pisania i życzę Tobie aby było ich jak najmniej. :)
    Rozdział mi się bardzo podobał. Życzę energii i weny na pisanie następnego :3

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja uważam, ze rozdział był bardzo przyjemny do czytania, szczerze? Chyba najłatwiej mi się go czytało, naprawdę. Więc nie ma się co zamartwiać. W sumie fajnie, że "utalentowana uczennica" nie potrafi latać na miotle, coś za coś. Przynajmniej nie jest jakaś koksiarska jak to czasami autorzy lubią robić, także gratki za to. ;) Weny i powodzenia życzę przy następnym rozdziale ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Póki co, to najlepszy rozdział dla mnie. Przyjemnie i łatwo się go czytało, dzięki czemu pochłaniałam linijkę za linijką! Obyś zawsze robiła takie dobre rozdziały.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.