„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 8 - Dłonie w ogniu

Edytuj post

Wiatr wzbierał na sile ciągnąc ze sobą pas ciemnych chmur. Zdawało się, że niebo nakryte kołdrą z kłębiastego puchu zaraz zetknie się z ziemią i swoją nieprzewidywalnością rozpęta ogromną burzę z piorunami. Na samą myśl o zimnym deszczu, błyskawicach i grzmotach jakby anioły zrzucały beczki pełne gniewu przechodził ją dreszcz ekscytacji. Taką pogodę lubiła najbardziej. 
Siedziała na murawie z podkulonymi nogami opierając brodę o kolana. Miodowymi oczami obserwowała jak troje uczniów próbuje okiełznać rozszalałe tłuczki, które za nic w świecie nie chciały powrócić do obitej skórą skrzyni zamykanej na cztery potężne kłódki. Jedną ręką wyrywała strzępki niedawno skoszonej trawy, a drugą oplotła wokół nóg. Oddychała powoli rozkoszując się wyczuwalnym w powietrzu ozonem zwiastującym masę wyładowań atmosferycznych. Cały czas czuła wstyd po tym jak przez nieprzemyślaną reakcję wszyscy dowiedzieli się o jej nieumiejętności latania na miotle. W myślach skarciła siebie samą niezliczoną ilość razy, ale na kazanie było już za późno. Powinna w końcu wpoić sobie do głowy przekaz złotej zasady, którą wiecznie słyszy od Mephistophelesa: „pomyśl dwa razy zanim coś powiesz”; wtedy na pewno miałaby mniej zmartwień... oraz wrogów.  O ironio. Sama wytyka to innym, ale osobiście się do tego nie stosuje.
-No proszę. Nasza upadła czarownica. - Pancy stanęła przed nią posyłając najbardziej wywyższające spojrzenie jakie tylko potrafiła pomijając fakt, że stojąc i tak patrzyła na nią z góry. - Upadła bo przecież bez miotły wiedźma nie jest wiedźmą. Czyż nie? 
-Coś czułam, że zaraz przypałęta się tu taka jedna furiatka bez krzty rozumu w głowie. - Ronnie nie raczyła nawet spojrzeć na czepliwą dziewczynę. Panna Parkinson nie pozwoliła jednak na taką zniewagę i od razu przypomniała o swoim istnieniu.
-Nie zachowuj się tak jakby mnie tu nie było. Najwyższa pora abyś usłyszała trochę prawdy o sobie. Nikt inny nie ma odwagi Ci tego powiedzieć, więc nawet nie wiesz jakie masz szczęście, ze usłyszysz to ode mnie. - Starała się za wszelką cenę zwrócić na siebie jej uwagę. Była strasznie poirytowana kiedy wzrok Ronnie nadal spoglądał w zupełnie inne miejsce.
-Nie wiedziałam, że znasz mnie lepiej niż ja sama. Jestem pod wrażeniem. - Powiedziała ironicznie.- Niestety nie mam ochoty na rozmowę z Tobą. 
-To ja będę mówić, Ty masz tylko słuchać.
-Chyba nie zrozumiałaś co miałam na myśli. „Nie mam ochoty na rozmowę z Tobą” to eufemizm od „zostaw mnie w spokoju” - Niechętnie podniosła się z trawiastego podłoża. Otrzepała spódnicę z drobinek ziemi i skrawków trawy. Stanęła na równe nogi i będąc już vis a vis z Panną Czepliwą dodała. - Czy Twój strzępek mózgu zrozumiał chociaż to?
-Nie pytałam czy masz na to ochotę. Nawet jeśli się opierasz i tak to zrobię. Muszę Ci pokazać gdzie jest Twoje miejsce bo widzę, że nadal się nie nauczyłaś. Myślałam, że jedno ostrzeżenie wystarczy, ale najwidoczniej jesteś strasznie upartą wywłoką. Nawet nie płynie w Tobie czysta krew więc tym bardziej nie mogę pozwolić abyś spoufalała się z moim Draco.
-Znowu mówisz o nim jak o swojej własności. I skąd taki wniosek odnośnie mojego statusu krwi? 
-Gdyby w Twoich żyłach płynęła czysta krew nie przynosiłabyś wstydu swojej rodzinie będąc ofermą, która nie potrafi przyzwać miotły. Magowie czystej krwi potrafią to już od siódmego roku życia.
-To nie ma nic do rzeczy.
-Ależ ma. Ktoś taki jak Ty nie powinien należeć do Slytherinu. Nie umiesz latać na miotle. Do tego przenieśli Cię z niewiadomego powodu co już samo w sobie jest podejrzane. Jestem pewna, że jesteś tu tylko z litości dyrektora. Ten stary pryk ma słabość do takich jak Ty. - Przyłożyła jej palec wskazujący do mostka co miało pokazać jak bardzo nic nie znaczy dla tego świata. Ronnie miała głęboko gdzieś to co myśli Pancy jednak słowa które wypowiedziała zraniły jej dumę. Może i Panna Czepliwa była zimną, bez zahamowań i wysokim ego suką, ale Ronnie musiała przyznać jej trochę racji. Teraz sama zaczęła wątpić w swoją niby czystą krew, bo przecież coś musiało być z nią nie tak. To nie było jednak ważne. Dotarło do niej, że jest naprawdę beznadziejna. Jak mogła próbować wieść normalne życie w tej piekielnej szkole godząc się na swój los zamiast zastanowić się nad tym kto był na tyle odważny, że wywrócił jej życie do góry nogami. W pierwszej kolejności powinna się skupić właśnie na tym.
-Wystarczy tego Pancy. - Ze stanu otępienia wyrwał ją męski głos, który zadziałał na nią jak miód na otwarte rany. 
-Witaj mój drogi Draco. Rozumiem, że wszystko słyszałeś więc powinieneś się ze mną zgodzić. Ta wywłoka szkodzi wizerunkowi naszego domu. - Wyraz jego twarzy w żadnym stopniu nie pokazywał, że się z nią zgadza. 
-Jedyną osobą, która tu szkodzi jesteś Ty. Jeśli masz zamiar kogoś męczyć swoim durnym gadaniem idź do Gryffindoru. - Złapał Ronnie za rękę i pociągnął za sobą zostawiając Pancy w wielkim szoku. Chyba nigdy nie zwrócił się do niej w ten sposób bo jej twarz automatycznie zalała się łzami gniewu i rozpaczy. 
Ronnie po raz drugi w ciągu dnia poczuła zimny dotyk dłoni młodego Malfoy'a. Nie wiedziała czemu, ale ten chłód sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Czy to właśnie On mógł być osobą, która będzie dla niej podporą w tym ciężkim czasie? Patrzyła na jego jasne blond włosy, które pod wpływem silnego wiatru wywijały się niezdarnie we wszystkie strony. Czuła od niego woń podobną do zapachu nocy po deszczu, którą uwielbiała. Delikatny rumieniec przyozdobił jej kości policzkowe. Niepewnie zacisnęła swoją dłoń, która do tej pory bezwładnie widniała w uścisku chłopaka. Nie wiedziała czemu, ale chciała zostać w takim stanie jak najdłużej.
-Dziękuję. - Ten gest z jej strony zmusił Draco do zatrzymania się. Odezwał się dopiero po chwili, kiedy odwrócił się w jej stronę i ich spojrzenia się spotkały.
-Nie... To nic takiego. - Speszony puścił jej rękę, kiedy dotarło do niego jak długo ją trzymał. Uczucie, które towarzyszyło jej wcześniej zniknęło przez co nieświadomie posmutniała.
-Wiesz... Tak jak nie lubię jak ktoś się wtrąca tak teraz twoja pomoc była dla mnie zbawienna. - Splotła palce dłoni za plecami i uniosła głowę ku niebu. - Chyba mam zastój w swoich ripostach bo nie umiałam wykrztusić ani słowa. - Westchnęła ciężko. - A tak poza tym... Czemu mi pomogłeś?
-Nie wiem. Może z poczucia obowiązku? 
-Obowiązku? 
-Jestem Prefektem. Musze rozwiązywać konflikty, które mają miejsce w Slytherinie.
-I tylko dlatego? - Przytaknął, ale pomyślał co innego. Oczywiście, że nie dlatego jej pomógł. To było coś więcej niż szlachecki obowiązek wyższego statusem ucznia. Po prostu nie umiał się do tego przyznać. Przed nią, ani przed samym sobą.
-Myślę, że powinniśmy iść na następną lekcję. Już wszystkich stąd wywiało. - Stwierdził rozglądając się dookoła wykorzystując okazję do zmiany tematu. Zgodziła się z nim i oboje opuścili stadion. Przy wejściu czekał na nich uśmiechnięty od ucha do ucha Gregory.
-Wiedziałem, że jednak coś jest na rzeczy. - Stwierdził z zawadiackim uśmiechem i przyjacielsko uderzył Draco w ramię. 
-Nie wiem o co Ci chodzi. - Malfoy wywrócił oczyma i szedł dalej przed siebie. Ronnie kompletnie nie zrozumiała o co chodziło. Nie odważyła się nawet zapytać. 
Kolejna lekcja miała odbyć się na łonie natury. Na szczęście nauczycielem od opieki nad magicznymi istotami był gajowy Hagrid więc Ronnie mogła być spokojna. Ubrany tak jak zawsze w połatane spodnie, bluzę na długi rękaw i za małą pobrudzoną kamizelkę przywitał wszystkich serdecznie z charakterystycznym drżeniem w głosie. Był bardzo zestresowany. Choć nauczał tego przedmiotu już od zeszłego roku zawsze czuł się niepewnie na swoim stanowisku. Może po prostu nie nadawał się na nauczyciela. Mephistopheles, który do tej pory stał obok nogi brodacza wyczuwszy w powietrzu zapach Ronnie pędem znalazł się przy niej zasiadając na jej ramieniu zerkając srebrnymi oczyma na Draco, który stał obok.
-Cześć gadzie. Skoro do mnie przyszedłeś to oznacza, że na tą lekcję mogę Cię zabrać, czy tak? - Popieściła go palcem po pyszczku.
-Dokładnie. Podobno Hagrid zaplanował dla Was coś interesującego. 
-Idziemy do lasu, który sam w sobie jest interesujący. Cokolwiek zaplanował będzie naprawdę fajnie. - Prawie całe życie spędziła w lesie dlatego nie mogła się już doczekać aż postawi stopę na miękkiej glebie i stanie pod koronami kolosalnych drzew. 
-Jak było na pierwszych zajęciach? - Zapytał radośnie machając ogonem.
-Zaliczyłam kolejną porażkę życia. Raczej wolę o tym nie pamiętać, ale coś czuję, że pewne osoby nie dadzą mi o tym zapomnieć. 
-Ostatnio pech uparcie się Ciebie trzyma.
-Gdyby tak szczęście zamieniło się z nim miejscami byłabym naprawdę wdzięczna losowi.
Pogoda ulegała pogorszeniu. Z każdą kolejną minutą robiło się ciemniej, a powietrze już całkiem przesiąkło zapachem ozonu. Pierwsze grzmoty rozniosły się echem na odległość kilku kilometrów powodując atak paniki u niektórych osób. Niebawem zacznie lać, a grupa złożona z dwudziestu sześciu uczniów, nauczyciela i smoka przebywała właśnie w w głębi zakazanego lasu. Hagrid był jednak przekonany, że na spokojnie zdążą zrealizować dzisiejszy plan zajęć przed pierwszym deszczem dlatego nie planował powrotu. Dotarli na rozległą polanę na której walały się pnie połamanych drzew. Rebeus zrzucił duży lniany wór na ziemię, który niósł przez całą drogę. Wyciągnął z niego pęczek ostro pomarańczowych marchewek z liśćmi przypominającymi pióropusze. Zagwizdał dwa razy, a spomiędzy gęstych korzeni wystających z ziemi i licznych nor znajdujących się dookoła zaczęły wychodzić małe puchate stworki o jasno fioletowym umaszczeniu i czarnych jak węgiel oczach. Swoim wyglądem bardzo przypominały szynszyle jednak ich długie jak u lisa ogony i ostre kły wystające z pyszczków sprawiały, że te pospolite domowe zwierzęta się do nich nie umywały. 
-Kiełczuchy Puchate to stworzenia o bardzo dzikiej naturze. - Hagrid zaczął prezentacje biorąc jednego z nich na ręce. - Żeby zdobyć ich zaufanie trzeba być naprawdę opanowanym i w żadnym stopniu nie można okazywać im swojej niechęci, czy być wobec nich agresywnym. Są roślinożerne, ale i bardzo niebezpieczne kiedy się zdenerwują. To zwierzęta stadne, atakujące w grupach w momencie zagrożenia. Pomimo swoich rozmiarów są naprawdę silne i mogą nawet zabić dorosłego człowieka. Dlatego radzę Wam nie podchodzić do nich bez mojego nadzoru. - Pogłaskał puchatą kulkę po grzbiecie i nakarmił jedną z marchewek. 
-Zjadłbym taką jedna kuleczkę. - Mephisto pociekła ślina na samą myśl o gryzoniu upieczonym w jego własnym ogniu.
-Nawet o tym nie myśl. - Natychmiast wybiła mu ten pomysł z głowy. - Masz nic nie robić. Najlepiej usiądź na pniu i się przyglądaj. - Strąciła go z ramienia i ruszyła w stronę niewielkiej watahy Kiełczuchów. 
-Ronnie! Hagrid zabronił podchodzić do nich bez jego nadzoru.
-Nie zapominaj, że okiełznywanie krwiożerczych bestii to coś w czym jestem naprawdę dobra. - Smok od razu zrozumiał aluzję. Usiadł posłusznie na miejscu i obserwował. Dla Ronnie spotkanie tych istot było kolejnym doświadczeniem, które w porównaniu do tego co zdarzyło się z samego rana było godne zapamiętania na całe życie. O Kiełczuchach czytała tylko i wyłącznie w książkach. Nigdy nie miała okazji spotkać żadnego w rzeczywistości. Taka okazja nie zdarza się często. Byłą zbyt podekscytowana więc nie mogła jak inni czekać w kolejce. Klęknęła na wilgotnej ziemi, zagarnęła włosy za ucho i wyciągnęła rękę w kierunku kilku siedzących obok siebie stworzonek. 
-Ronnie, co Ty wyprawiasz?! - Hagrid zaniepokoił się tak, że ledwo mógł ustać na nogach. Wizja rozszarpanej uczennicy w trakcie zajęć nie wróżyła mu dobrej przyszłości. Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi i kontynuowała swoje poczynania.
-Spokojnie, nic Wam nie zrobię. - Jedno ze stworzeń uniosło uszy do góry, powoli podeszło do dziewczyny i niepewnie obwąchało dłoń, która pachniała trawą i ziemią. Za nim ruszyła reszta puchatych istot. Były naprawdę słodkie, aż prosiły się o to aby wziąć je w ramiona i mocno przytulić. Ten pierwszy położył się na jej kolanach, następny tuż przy niej po prawej stronie, dwa inne wspięły się na jej ramiona. Jeden nawet odważył się wejść na jej głowę. Kolejne podchodziły naśladując resztę stada i ostatecznie siedziała otoczona przez około piętnaście Kiełczuchów z delikatnym uśmiechem na ustach. 
-Może i na miotle latać nie umiem, ale zdobywanie zaufania dzikich zwierząt wychodzi mi nadzwyczaj dobrze. - Powiedziała widząc zaskoczone miny swoich rówieśników i Hagrida, który spanikowany trzymał się za serce. 
-Dziewczyno, nie strasz mnie tak. - Jak na kogoś tak potężnie zbudowanego nie był odporny na stres. - Jestem już na to za stary. Jednak muszę Ci przyznać Ronnie, że jestem pod wrażeniem. Nawet ja nie byłem w stanie tak szybko ich do siebie przekonać. Za to, że tak pozytywnie mnie zaskoczyłaś przyznaję Slytherinowi pięć punktów.
-Dziękuję Hagridzie. - Poczuła się usatysfakcjonowana. Ten wyczyn zrekompensował jej wpadkę podczas lekcji latania, dodatkowo odzyskała część punktów, które wcześniej utraciła. Może ten pech wcale się tak mocno jej nie trzyma, przynajmniej nie cały czas. 
Ronnie oswobodziła się z muru fioletowego futra i usiadła obok Mephisto na powalonym pniu. Usłyszała pochwałę od Hogwardzkiej trójcy i Luny, która zaszczyciła ją rozmową. Uczniowie mogli teraz spróbować swoich sił w zdobyciu zaufania Kiełczuchów, jednak udawało się to tylko nielicznym. Kiedy się złościły już nie były takie urocze. Pancy uciekła w popłochu kiedy jeden z gryzoni wyszczerzył do niej zęby. Draco nawet nie próbował. Z tego co opowiedziała jej Luna nie miał ręki do zwierząt... delikatnie mówiąc. 
Z nieba zaczęły spadać pierwsze krople chłodnego deszczu. Oznaczało to, że najwyższa pora zakończyć lekcje i wrócić do szkoły. W przeciągu kilku minut rozpętała się straszna burza z piorunami, a woda leciała z nieba jak z zepsutej rury. Przemoczeni do suchej nitki przechodzili przez las grzęznąc butami w błocie. Każdy mamrotał pod nosem masę przekleństw co był oznaką ich niezadowolenia. Tylko Ronnie nie przeszkadzała lecąca z nieba woda bo przecież kochała deszcz. Po dotarciu na teren szkoły większość jak gonieni przez dziką bestie pobiegli do budynku jakby miało ich to uchronić przed zmoknięciem, choć i tak bardziej mokrzy już być nie mogli. Ronnie pożegnała się z Hagridem i Mephisto po czym sama udała się  śladem studentów. W pokoju przebrała się w zapasowy mundurek i wysuszyła. Przerwę postanowiła spędzić w salonie przy kominku. Wzięła ze sobą książkę, aby przeczytać ja po raz kolejny w innym otoczeniu. Usiadła po turecku na miękkim dywaniku tuż przy palenisku. Przewertowała strony zatrzymując się na wetkniętym do środka zdjęciu przedstawiającym ją  i Jarvisa, uśmiechniętych jak nigdy. Do oczu cisnęły się jej łzy, ale ostatkami silnej woli je powstrzymała. 
-A co my tu mamy? - Hestia zachodząc ja od tyłu wyrwała zdjęcie z jej rąk i radośnie podchodząc do Pancy wręczyła jej je.
-Oddawaj! - Nikt nie miał prawa dotykać jej rzeczy, a zwłaszcza tego zdjęcia, które dla niej było cenniejsze niż cokolwiek innego na świecie. 
-Bardzo mnie dzisiaj zdenerwowałaś. - Powiedziała Pancy podchodząc do niej i przyglądając się fotografii z obrzydzeniem. - Draco nigdy nie był na mnie zły, a przez Ciebie powiedział mi coś tak okrutnego. - Mówiła dość spokojnym tonem jak na dziewczynę o zranionych uczuciach.
-Nie obchodzi mnie to. Oddaj mi zdjęcie. - Próbował odzyskać swoją własność siłą, ale Hestia i Flora jej to uniemożliwiły. 
-Nie tak prędko. Trzeba Cię za to jakoś ukarać. - Zamyśliła się na moment, ale po chwili uśmiechnęła się triumfalnie jakby opracowała najbardziej genialny plan wszech czasów. - Ale to nie będzie Ci już potrzebne. Mugolski śmieć. - Prychnęła i z pogardą rzuciła fotografią, która falując w powietrzu wpadła między płomienie. Ronnie nie myśląc o niczym natychmiast wsadziła dłonie w ogień próbując ratować swój skarb.


~♠~

T.B.C

3 komentarze

  1. Ojejku Pancy naprawdę ma okrucieństwo we krwi, nie podoba mi się to co zrobiła z fotografią, ja to bym chyba straciła koloryt ze złości i oj byłoby wtedy źle. Te sceny z Draco są takie słodkie, za każdym razem mimowolonie się uśmiecham gdy czytam o reakcjach Ronnie :3 naprawdę świetny rozdział, już nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże ta Pancy i jej zgraja idiotek, zbiłabym na śmierć jak Hibari. Mam nadzieje, że dłonie Ronnie wyjdą z tego cało. Ach ten niewinnie rozpoczynający się romans między Ronnie i Draco. <3 teraz tylko czekać do następnego wtorku. ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Madziu, błagam, powiedz, że jak ktoś zacznie umierać to Pancy będzie pierwsza, że zdechnie w męczarniach. Głupia wywłoka.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.