„Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.”

Rozdział 11 - Fasolki wszystkich smaków Berttie'go Bott'a

Edytuj post

-Favilla! - Donośny lekko zachrypnięty od częstego palenia tytoniu głos rozległ się po całym domu zaglądając swoim dźwiękiem w każdy, najmniejszy kąt. Wilhelmina Sheffield siedziała właśnie w swoim ulubionym skórzanym fotelu i popijała czarną herbatę z dodatkiem ciemnego rumu. Spoglądała w kierunku otwartego na oścież okna ze starego drewna z widocznymi spękaniami odchodzącej białej farby i szybami z lekkiego, kruchego szkła. Przez otwór okienny wleciał feniks o krwistoczerwonej barwie i ogonem przechodzącym w żółto-pomarańczowe ombre. Wylądował na stalowym, muśniętym śniedzią drążku ustawionym obok siedziska na którym spoczywała kobieta. - Olimpia Maxime, Beauxbatons. - Podsunęła ptaszysku pod dziób kopertę z lakiem ukazującym ozdobną literę „S” i adresem napisanym zielonym tuszem. Favilla chwyciła korespondencję, wzbiła się delikatnie w powietrze i odleciała w tym samym kierunku z którego przybyła. - Spakowałaś się już? - Zapytała siedzącą na olchowej podłodze Ronnie, która mocno zaciskała w dłoniach pojedynczy kwiat kalii zerwany z babcinego ogródka.
-Dlaczego nie mogę iść na pogrzeb? - Całkowicie zignorowała pytanie staruszki. Od wypadku minął dokładnie tydzień. Ronnie stała się przez ten czas wrakiem człowieka osadzonym na dnie pustki emocjonalnej. Cierpiała na bezsenność. Kiedy zamykała oczy jedyne co widziała to jego zakrwawione, powyginane ciało. Do tego nic nie jadła, nawet nie odczuwała głodu. Po szóstym dniu głodówki babcia posunęła się do użycia siły. Przywiązała ją do łóżka i nakarmiła specjalistyczną rurką przez nos co wcale nie było przyjemnym doświadczeniem. W podkrążonych oczach nie było widać choćby najmniejszego blasku, a jej skóra wydawała się być jeszcze bielsza niż zazwyczaj. Miała zaledwie dziewięć lat, a już nie miała siły by iść dalej przed siebie. Jedyne co mogła to przemieszczać się po domu jak zagubiony duch.
-Dobrze wiesz dlaczego. - Spojrzała na nią zza okularów w złotych oprawkach. - Nie mogę pozwolić abyś się do tego przyznała. - Wypiła do końca napar z dodatkiem alkoholu i odstawiła filiżankę na znajdującą się obok szafeczkę.
-To dlatego chcesz żebym wyjechała już teraz? - Rozerwała kwiat na dwie części i rzuciła  nimi o podłogę. 
-Olimpia to moja droga przyjaciółka. Zajmie się Tobą lepiej niż ja. 
-Nie chcę stąd wyjeżdżać. - Zacisnęła dłonie na materiale czarnej spódniczki, którą miała na sobie.
-Twoja moc rośnie zbyt szybko. Zrozum Ronnie, tak będzie najlepiej. - Musiała podjąć najcięższą decyzję w jej życiu. Nie chciała odsyłać wnuczki już teraz, ale nie miała innego wyjścia.
-Czy to oznacza, że już się nie zobaczymy? - Nadal miała puste jak u porcelanowej lalki spojrzenie. 
-Będę do Ciebie przyjeżdżać tak często jak tylko czas i zdrowie mi na to pozwolą. - Uklękła przy dziewczynce i obdarzyła ją uściskiem pełnym babcinej miłości. Choć tak powiedziała, nie mogła tego dotrzymać. Nigdy więcej się już nie zobaczyły. Dwa miesiące później, Wilhelmina Sheffield zmarła.


Leżała bezczynnie w szpitalnym łóżku, a jej umysł automatycznie ogarnęły wspomnienia. Zazwyczaj gdy tak się działo sięgała po ulubioną lekturę lub zajmowała czas rozmową z Mephisto. To pomagało jej odpędzić wszystkie przykre kadry z przeszłości. W tym momencie jednak nie miała przy sobie ani jednego tomu jakiejkolwiek powieści ani towarzystwa.
Westchnęła głośno. Gdyby ból dłoni nie był tak silny już dawno okładałaby się pięściami po głowie. „Mózgu, przestań” powtarzała półszeptem, ale jego część odpowiedzialna za pamięć nie dopuszczała do siebie tej prośby. Od dnia w którym przyśnił jej się przyjaciel z dzieciństwa głównym tematem jej niechcianych rozmyślań była śmierć. Dlatego wspominała babcię, której przyczyny zgonu nie znała. Nie miała pojęcia, czy umarła ze starości, czy z powodu choroby. Wiedziała tylko, że nigdy nie widziała jej tak spokojnej jak wtedy gdy leżała w trumnie obsypana płatkami ulubionych kwiatów i ubrana w granatową garsonkę o jakiej zawsze marzyła.
Podniosła się do pozycji siedzącej, kiedy usłyszała zbliżające się do niej kroki z duetem dwóch męskich głosów i akompaniamentem szelestu papierowych toreb.
-Oto i Ona. - George wyjrzał zza parawanu z szerokim uśmiechem na twarzy i ściśniętymi w ramionach dwoma wypchanymi po brzegi workami wykonanymi w stu procentach z makulatury.
-Nie mogliśmy Cię wczoraj nigdzie znaleźć co trochę nas zmartwiło. - Fred wziął od brata jeden pakunek i położył go na szafce nocnej obok bladoróżowego kosmosu* o słodkim zapachu, który na moment przykuł jego uwagę.
-Dlatego popytaliśmy kilku Twoich współdomowników, którzy oznajmili, że jesteś tutaj. Nazwali Cię też Szaloną Panią Ognia. - Powiedział George biorąc ostatnie trzy słowa w cudzysłów.
-A teraz mów co Ci strzeliło do głowy? - Fred usiadł na jednym z krzeseł, a jego brat zajął miejsce na brzegu łóżka w którym spoczywała Ronnie za co został obdarowany braterskim spojrzeniem pełnym wyrzutu z nutą zazdrości.
-Was też miło widzieć, dziękuję. - Wykrzywiła twarz w wymuszonym uśmiechu.
-No tak, zapomnieliśmy się przywitać. - Powiedzieli równocześnie.
-Właśnie. - Powinni dostać nagrodę za spostrzegawczość. - W każdym razie co do tego. - Podniosła dłonie na wysokość twarzy i wykonała ruch symulujący wkręcanie żarówek. - To nic wielkiego, po prostu się poparzyłam.
-Skoro nie chcesz mówić to nie będziemy Cię zmuszać... - Fred wydawał się być odrobinę zawiedziony.
-Wiesz Ronnie, gdy Fred dowiedział się wczoraj wieczorem, że leżysz w Skrzydle Szpitalnym od razu chciał tu przybiec, ale niestety było już po godzinach odwiedzin. Musiałem go powstrzymywać żeby się tu nie włamał. - George zachichotał na widok zaczerwienionej twarzy brata, który bezdźwięcznie poruszył wargami wypowiadając słowa „kiedyś Cię zabiję”. 
-Przepraszam, że musiałeś się martwić. - Coś jej podpowiedziało, że powinna to powiedzieć, chociaż ani trochę tego nie rozumiała. 
-Mniejsza z tym, najważniejsze, że nic Ci nie jest. - Jeszcze bardziej zmieszany odwrócił wzrok. - Przynieśliśmy Ci trochę słodyczy. - Sięgnął ręką do torby i wyjął z niej pierwszą rzecz, której dotknął.
-Fasolki wszystkich smaków Berttie'go Bott'a? - Spojrzała z wyraźnym niesmakiem na duży przezroczysty słoik pełen kolorowych nasionek.
-Mam pomysł! - George zabrał od brata słój, otworzył go sprawnie i wylosował jedną fasolkę w kolorze błękitnego nieba. - Zagrajmy w grę. Osoba która natrafi na niedobrą fasolkę będzie musiała zrobić coś dla pozostałej dwójki. 
-Raczej nie chcę w to grać, nie znoszę tych fa... - Nie zdążyła dokończyć. George wepchnął jej do buzi niebieskie nasionko, które wcześniej wyjął ze słoika i zatkał usta dłonią aby go nie wypluła. Cukierek po zetknięciu ze śliną zaczął wydzielać swój indywidualny smak. 
-Masz szczęście, że była o smaku jagodowym. - Powiedziała krztusząc się lekko kiedy chłopak zabrał rękę. - Inaczej mógłbyś już sobie wybrać miejsce w tej sali.
-Powinnaś go teraz oskarżyć o molestowanie. - Powiedział niemalże do siebie Fred. Był zły, że jego brat pozwalał sobie na takie rzeczy w stosunku do niej, na które on sam nie miał odwagi. Jednak taki właśnie efekt chciał osiągnąć George, który w ten właśnie sposób starał się mu pomóc zrozumieć własne uczucia.
-Teraz Twoja kolej.  - Podała mu cukierka, którego wybrała z nadzieją, że będzie to coś naprawdę obrzydliwego.
-Guma balonowa. - Uśmiechnął się tryumfalnie.
-Zawsze masz szczęście do takich rzeczy. - Fred nie chcąc zostać jedynym, który nie podjął się wyzwania wziął jeden z dropsów w kolorze zielonym. Kiedy przegryzł lukrowaną skorupkę momentalnie stał się cały czerwony na twarzy, a do oczu napłynęły mu łzy jakby właśnie skończył kroić tonę cebuli. Wypluł resztki cukierka na podłogę i wystawił język na zewnątrz. Smak, który wylosował był kilkakrotnie ostrzejszy od japońskiego chrzanu. Odnosił wrażenie jakby gardło cięły mu setki noży.
-Żyjesz? - Zapytali kiedy położył się na łóżku obok, a aura wokół niego, która zawsze była wyrazista, powoli zaczęła się rozmywać. Ronnie podała mu szklankę z wodą, której dzięki Pani Pomfrey miała pod dostatkiem. Spojrzała na niego, a wyraz jego twarzy był rozczulający jak u małego szczeniaka.
-Nigdy więcej już w to nie zagram. - Wymamrotał, kiedy uczucie ostrości zaczęło powoli łagodnieć.
-Ha ha ha! Przykro mi to mówić, ale nawet Twój aktualny stan nie uchroni Cię przed karą. Musisz teraz zrobić to o co Cię poprosimy. Na początek oddaj mi moje pięć galeonów, które kiedyś ode mnie pożyczyłeś. - George wystawił dłoń i poruszył palcami w geście aby się pospieszył.
-Dam Ci je jak wróciłmy do pokoju. - Odparł zrezygnowany. - A Ty czego sobie życzysz? - Zwrócił się do dziewczyny, która bez wachania opowiedziała:
-Chciałabym tylko żebyś poszedł do Hagrida i poinformował go że musi się zająć moim smokiem jeszcze przez jakieś dwa dni. 
-To bym mógł zrobić nawet bez tej głupiej gry. - Zebrał się do kupy i gotowy zrobić to o co prosiła, pociagnął brata za ramię i razem opuścili pomieszczenie zostawiając Ronnie w towarzystwie różnych słodkości, które wręcz prosiły o to aby je zjeść.


Minęły kolejne dwa dni zanim Pani Pomfrey dała jej wypis ze szkolnego szpitala. Ze względu na to, że placówka nie dysponowała wieloma leczniczymi środkami, a eliksir Wiggenowy mógł zostać użyty tylko i wyłącznie w momencie zagrożenia życia, dłonie Ronnie musiały wyleczyć się same. Oznaczało to, że przez następny tydzień będzie nieporadna jak nowonarodzona owieczka.
Pogoda była wyjątkowo słoneczna zważywszy, że przez ostatnie dni z nieba lał się obfity deszcz. Ronnie poczuła się orzeźwiona kiedy zaciągnęła się świerzym powietrzem, a wiatr muskał delikatnie jej blade policzki. Kiedy opuściła Skrzydło Szpitalne pierwszą rzeczą jaką postanowiła zrobić to zobaczyć się z Mephisto. Nie widzieli się bite cztery dni, a zważając na to jak bardzo są ze sobą związani była to naprawdę długa rozłąka. Tak jak zazwyczaj przeszła przez dziedziniec, który na jej szczęście był opustoszały z powodu trwających jeszcze lekcji i zbiegła kamienną dróżką w głąb doliny. Stanęła przed wejściem do niewielkiej chatki w której powinien teraz przebywać jej towarzysz i uderzyła trzykrotnie czubkiem swoich czarnych trampek w powierzchnię drewnianych drzwi, które miejscami obrastał mech. Stara, wytarta klamka zadrżała, wrota otworzyły się, a zza nich wyjrzał Hagrid zakryty plątaniną swojej czarnej brody. Wpuścił ją do środka, gdzie przywitał ją przyjemny zapach jaśminowej herbaty. Gdy przekroczyła próg przed oczami mignął jej jakiś ruch, a zaraz po tym Mephisto siedział na jej ramieniu otulając ją ogonem niczym bardzo gustowny szal.
-Wybacz, że musiałeś tyle na mnie czekać. - Poczuła jak wtula się szorstkim pyszczkiem w jej policzek.
-Martwiłem się o Ciebie. Gdyby ten blodnyn i Ci bliźniacy nie przyszli powiedzieć co się stało, ta szkoła już dawno stanęłaby w moich niebieskich płomieniach. 
-Blondyn? Draco tu był? - Była naprawdę mile zaskoczona. Tego, że Pan Prefekt mógłby zainteresować się jej chowańcem spodziewała się najmniej. Sama też nie prosiła go o to aby tu przyszedł, więc tym bardziej zrobiło to na niej wrażenie.
-Tak, ten z którym rozmawiałaś ostatnio przy fontannie. Przyszedł niedługo po tym jak skończyliście lekcje z Hagridem. 
-Herbaty? - Zapytał po chwili Rebeus przerywając im telepatyczną konwersację.
-Tak, poproszę. - Usiadła przy stole. - Przepraszam, że musiałeś się nim zajmować przez ten czas. Mam nadzieję, że nie sprawiał problemów. - Chwyciła delikatnie w dłonie gliniany kubek ze świerzym, jasminowym naparem podany przez gajowego. Poczuła ból, kiedy dotknęła gorącej ścianki naczynia.
-Dla mnie to była czysta przyjemność. - Wziął łyk swojego napoju. - Mephisto zaś był trochę niespokojny, ale to tylko ze strachu o Ciebie. - Pogłaskał go po głowie, kiedy ten zwinnie zeskoczył na stół i usiadł po jego środku. 
-Dziękuję i jeszcze raz przepraszam. - Ostrożnie napiła się herbaty omal nie upuszczając kubka, który zatrząsł się w jej dłoniach. 
-Najważniejsze, że wróciłaś. Może jeszcze nie w pełni zdrowa. - Wskazał na opatrunki. - Ale w jednym kawałku i w dobrym humorze. - Ronnie nigdy nie miewała dobrego humoru, ale jeśli sprawiała takie wrażenie to było jak najbardziej w porządku. W końcu jako człowiek mogła mieć lepsze i gorsze dni, ale te lepsze nigdy nie były specjalnie dobre.
Ich rozmowa trwała dobrze ponad godzinę. Gdyby nie miała czegoś do zrobienia z pewnością zostałaby jeszcze na kolejny kubek ciepłego napoju. Pożegnała się grzecznie i tym razem złożyła przysięgę, że na pewno wróci wieczorem.
Wybiła godzina obiadowa. Korytarze ponownie zapełniły stada uczniów lgnących w różnych kierunkach jak mrówki na żer. Czuła się bardzo niekomfortowo w tłumie zwłaszcza, że wiele osób obdarowało ją spojrzeniami pełnymi negatywnych emocji. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, jednak kiedy ujrzała przed sobą znajomą blond czuprynę natychmiast wyparła z siebie tę myśl. Dogoniła go szybkim marszem i złapała za rękaw szaty ignorując napinającą się w krzyku skórę. 
-Szukałam Cię. - Powiedziała, gdy ich spojrzenia się spotkały.


~♠~

T.B.C

*Kosmos – Nazwa kwiatu, który dostała Ronnie w poprzednim rozdziale.

7 komentarzy

  1. Jak słodko <3 Te zachowania Draco są tak urocze <3
    Bardzo przyjemnie się czytało :) szkoda ino, że tak krótko. Moja dusza cierpi i pragnie więcej D: !
    Weny Madziu <#

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Rozdział jak zwykle mi się podobał, najbardziej ten moment w którym Georg oraz Fred wybrali się do Ronnie i jedli fasolki. Gdy Fred spróbował swojej to myślałam nad trzema opcjami jaka to może być fasolka.
      a) o smaku wymiocin.
      b) bardzo ostra.
      c) o smaku glutów.
      Jestem ciekawa co by się stało jakby zjadł fasolkę a, no i bardzo liczyłam na nią, lecz nie zmienia to faktu że reakcja na fasolke b, była równie zabawna i uśmiech nie schodził mi z twarzy :)
      Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, mam nadzieję że będzie się zaczynał od rozmowy Veronicy z Draco ;) ale oczywiście możesz też być trollem xDD
      Teraz tylko czekać na next tego cudnego opowiadania ;)
      Pozdrawiam i życzę ci dużo weny, no i czytelników też!! <333

      Usuń
  3. Świetny rozdział ;D
    Podobnie jak wyżej uśmiech miałam na twarzy w scenie z fasolkami. Bardzo fajnie i szybko mi się czytało dlatego mam niedosyt..
    Pozdrawiam, życzę weny, wolnego czasu i tego wszystkiego co Ci tam potrzebne ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Było świetnie Madziu. <3
    Ach, jak ja kocham takie tajemnicze końcówki. Teraz pozostało tylko czekać do następnego wtorku - przynajmniej taką mam nadzieję - i dowiedzieć się o czym rozmawiali <#

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze, czasami wręcz nie wiem co napisać w komantarzu, to trudne, nie wiem jak wyrazić mój zachwyt i zaciekawienie, by się nie powtarzać ^^ jak zawsze rozdział napisałaś niesamowicie, aż pozazdrościć ci talentu. Scena z fasolkami rzeczywiście była bardzo zabawna, a końcówka została pewien niedosyt. Czekam teraz na nowy post i życzę ci weny. Pozdrawiam też oczywiście ♡

    OdpowiedzUsuń
  6. Fasolki wszystkich smaków, aż mi się przypomniało, jak oglądałam taki czelendż na yt, dziewczyna omal nie zwymiotowała xD.

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów.